To
była chyba najbardziej męcząca noc w moim życiu. Wierciłem się niespokojnie na
łóżku, próbując zasnąć, ale ciągle coś w tym przeszkadzało. A to odgłosy zza
okna, a to tykanie zegara. Było mi gorąco, ciężkie powietrze utrudniało
oddychanie. Nie wiem, ile razy wstawałem, żeby ułożyć na nowo poduszkę. Ciągle
szukałem na niej kawałka zimnego, nie rozgrzanego jeszcze przez moją głowę
materiału, żeby choć na chwilę poczuć chłód pod rozpalonym policzkiem. Miałem
okropne wyrzuty sumienia i wątpliwości. A jeżeli robię błąd? Może nie
powinienem się żenić? Natłok myśli nie dawał mi spokoju, męczyłem się
strasznie. Co jakiś czas zerkałem na budzik. Mała wskazówka przesuwała się
leniwie. Druga godzina, trzecie, czwarta… Około piątej musiałem chyba jednak
zasnąć, bo gdy po raz kolejny otworzyłem oczy była już siódma. Wstałem, trochę
zbyt gwałtownie, bo zaraz zakręciło mi się w głowie. Byłem na wpół przytomny,
ogarnięty jakimś dziwnym otępieniem. Do tego jeszcze ból brzucha spowodowany
przez nerwy. Powlokłem się do łazienki, po drodze zerkając na duży kalendarz
zdobiący jedną ze ścian pokoju. Dwudziesty drugi lipca był zakreślony czerwonym
flamastrem. To Hinata uparła się, żeby koniecznie zaznaczyć tym kolorem.
Czerwień jest barwą miłości – twierdziła. Nie miałem siły przeczyć. Pozwoliłem
jej bazgrać, co tylko chciała, będąc jedynie wdzięcznym, że nie były to żadne
serca ani tym podobne emblematy. Tego bym nie zniósł. Tym bardziej, że obok
daty ślubu widniała inna, o wiele ważniejsza dla mnie. Dwudziesty trzeci –
urodziny Sasuke.
Odkręciłem
wodę i usiadłem na chłodnych kafelkach prysznicowych. Może to nie najmądrzejsze
rozwiązanie, zważając, że woda była prawie lodowata, ale tylko tak mogłem
wyrwać się z otępienia i zacząć normalnie egzystować. Drżałem z zimna, całe
moje ciało protestowało przeciwko takiej temperaturze, ale szok termiczny podziałam
na mój umysł. Zaczynałem trochę jaśniej myśleć, zmęczenie gdzieś odpływało. Po
chwili podniosłem się, bo już powoli drętwiały mi palce, a nie miałem zamiaru
nabawić się zapalenia płuc. Chociaż, może to by nie był najgłupszy pomysł –
myślałem, wycierając włosy ręcznikiem. Jakaś część mnie aż krzyczała, prosząc,
by wydarzyło się coś, co uniemożliwi mi dzisiaj zmianę stanu cywilnego.
Niestety, rozum podpowiadał, że nic takiego nie będzie miało miejsca, chyba że
sam zmienię zdanie, a na to było już za późno. Podjąłem decyzje kilka miesięcy
temu i nie zamierzałem się wycofywać.
Nie
miałem ochoty nic jeść, zresztą z tych nerwów i tak nie byłym w stanie niczego
przełknąć. Tym razem kubki z ramenem zostały bezceremonialnie zepchnięte na
bok, a ja przetrząsałem zawartość szafek w poszukiwaniu czegoś na uspokojenie.
Jakaś herbatka czy coś… Oczywiście niczego takiego nie znalazłem, nie kupowałem
tego typu specyfików, bo nigdy nie były mi potrzebne. Aż do teraz. Plułem sobie
w brodę, że nie pomyślałem o tym wcześniej. Ale czy ja kiedykolwiek myślałem o
czymś na zapas? Nie, bo po co? I teraz kłaniają się skutki w postaci bólu
brzucha. Zrezygnowany usiadłem na krześle. Może to nie był najlepszy pomysł,
aby być w takiej chwili samemu? Może obecność innej osoby chociaż na chwilę
oderwałaby mnie od ponurych myśli? Iruka przez kilka dni nalegał, bym mu
pozwolił przyjść i pomóc we wszystkim, ale nie zgodziłem się, uznając, że dam
sobie radę. Protestował, twierdził, że pan młody nie powinien być sam na kilka
godzin przed ślubem, bo wtedy zaczyna się wahać i wynajdywać milion powodów,
żeby jednak się nie żenić. Nie uległem. Swoją drogą, ciekawe skąd miał takie
informację, bo przecież nie z własnego doświadczenia. Tak czy inaczej,
ostrzeżenia okazały się słuszne, tyle że w moim przypadku powód wahania był
tylko jeden i miał nawet imię – Sasuke.
Stanąłem
przed lustrem z miną skazańca. Ten ubiór nie odpowiadał mi pod żadnym względem.
Zbyt sztywny, zbyt elegancki, zbyt niewygodny – mógłbym tak wyliczać jeszcze
długo. Czułem się idiotycznie, ja i garnitur pasowaliśmy do siebie jak pięść do
nosa. I jeszcze ten krawat. Iruka pokazywał, jak się go wiąże, ale zapomniałem.
Teraz to przypominało raczej węzeł marynarski, a nie ozdobę. Westchnąłem
zrezygnowany. Mimo że ta ceremonia była ostatnią rzeczą jakiej chciałem, to
jednak miałem na tyle przyzwoitości, żeby nie zawstydzać panny młodej przed
całą familią. W ogóle, nie sadziłem, że to wszystko sprawi tyle problemów.
Choćby kwestia drużby. Naprawdę nie miałem pojęcia, kogo poprosić, z nikim nie
przyjaźniłem się jakoś szczególnie. Koniec końców zdecydowałem się na Nejiego,
on, jako rodzina przyszłej żony, był chyba najwłaściwszym kandydatem. Gorzej
miała się sprawa z wyborem druhny, bo doszło tu do strasznego nieporozumienia.
Hinata, nieświadoma uczuć Sakury, zaproponowała tę rolę właśnie jej, sądziła,
że skoro się przyjaźnimy, zrobi mi tym przyjemność. Nie miałem pojęcia, co
zamierza, w innym razie skutecznie bym jej to wyperswadował, ale wszystko
odbyło się za moimi plecami. Sakura oczywiście odmówiła, przedstawiając chyba
jakąś bardzo kiepską wymówkę, bo Hinata kilka dni zastanawiała się, czy
przypadkiem wcześniej nie uraziła czymś mojej przyjaciółki. Ostatecznie rolę tę
miała pełnić Tenten, którą na wieść, że będzie jej towarzyszył kolega z drużyny,
skakała ze szczęścia. Westchnąłem i spojrzałem jeszcze raz na ten swój
nieszczęsny węzeł. Ostatecznie uznałem, że poproszę kogoś na miejscu, by się
tym zajął.
Długo
zwlekałem z wyjściem, mimo że byłem już gotowy. Zawsze narzekałem na to moje
małe mieszkanie, a teraz, gdy miałem opuścić je na zawsze, poczułem żal. Żyłem
tu tyle lat, że praktycznie z każdą rzeczą wiązały się jakieś wspomnienia. Tu
dorastałem, cieszyłem się swoimi zwycięstwami i wylewałem żale z powodu
porażek. To była moja samotnia, prywatne zacisze, znające każdą najskrytszą
tajemnicę. Usiadłem na łóżku i przesunąłem ręką po niebieskim materiale.
Gdzieniegdzie wystawały jakieś nitki. To był już stary mebel, skrzypiał przy
najmniejszym ruchu. Tej nocy spałem na nim po raz ostatni. Już nigdy więcej…
Przymknąłem oczy. Jakże często leżałem tu zlany potem, drżący jeszcze na
wspomnienie ostatniego snu z Sasuke w roli głównej. Ile razy nie wytrzymywałem
napięcia i podniecony do granic możliwości, dawałem upust swojemu pożądaniu.
Cztery ściany tego pokoju wielokrotnie były świadkiem moich jęków i westchnień,
co noc imię Uchihy obijało się krzykiem o zimny beton. Wyobrażałem sobie, że
jego silne ramiona przygniatają mnie brutalnie, a język błądzi po całym ciele.
Wręcz czułem gorący oddech na szyi, gdy szeptał do ucha takie rzeczy, na
których samo wspomnienie przechodziły mnie dreszcze ekstazy… Rano budziłem się
w brudnej, umazanej pościeli, z wyrzutami sumienia. Nie powinienem był tego
robić, ale nie potrafiłem przestać. Wciągało jak narkotyk. Uzależniłem się, być
może dlatego, że to były jedyne momenty, kiedy on wydawał mi się tak realny.
Jakbym go miał na wyciągniecie ręki, jego twarz w moich myślach była taka
prawdziwa. Mówił do mnie, całował, pieścił… Wtedy wszystko wydawało się
możliwe. Był przy mnie, a ja coraz bardziej zaczynałem zatracać granicę między
marzeniami a rzeczywistością. Miałem swój własny, intymny świat, w którym
czułem coś na kształt szczęścia. Niestety, po nocy nastawał dzień i brutalna
prawda dawała o sobie znać. Sasuke nie jest mój. Znikała euforia, a pojawiała
się niepewność, obawa przed tym, że kiedyś pogrążę się całkowicie, zwariuję.
Teraz to wszystko się skończy. Może i dobrze, że w końcu iluzję zastąpi mi
prawdziwe życie? Potrzebowałem uwolnić się od złudzeń. O, ironio losu! Zwykle
ludzie chwytają się wyimaginowanego świata by oderwać myśli od rzeczywistości,
a u mnie było dokładnie na odwrót.
–
Jestem beznadziejny – jęknąłem, kładąc głowę na poduszce. Nie miałem ochoty
wstawać. Teraz, gdy te wszystkie wspomnienia stanęły mi jak żywe przed oczami,
niepewność co do słuszności wyboru osiągnęła punkt kulminacyjny. Czułem się
tak, jakbym odrzucał Sasuke, na rzecz innego życia. Wiedziałem, że to chore i
nienormalne, ale znów przestawałem myśleć racjonalnie. Po raz kolejny ogarniało
mnie dziwne otępienie, tęsknota… Dość. Jakiś głos w mojej głowie przeciwstawił
się tym myślom. Otworzyłem oczy i zdałem sobie sprawę, że właśnie gniotę swój
garnitur ślubny. Wstałem i zdecydowanym krokiem poszedłem do łazienki, by obmyć
twarz. Musiałem wziąć się w garść i zrobić to, co trzeba.
*
* *
Obudziły
mnie promienie słońca wpadające przez niedokładnie zasłonięte okno. Uniosłem
powieki, krzywiąc się niemiłosiernie. Trzeba będzie coś z tym zrobić –
pomyślałem. Wstałem powoli, leniwie przeciągając się na wszystkie strony i
poszedłem boso do kuchni. O tak, teraz mogłem sobie pozwolić na chodzenie w ten
sposób, bez obawy, że wdepnę w jakiś kubek po ramenie czy inne śmieci. Podłoga,
zresztą nie tylko ona, lśniła czystością.
–
Dzień dobry, Hinata. – Pocałowałem żonę w policzek i usiadłem przy stole, na
którym już czekało śniadanie.
–
Dzień dobry – uśmiechnęła się.
Tak,
ja, Naruto Uzumaki, swego czasu roztrzepany, nieokrzesany dzieciak, byłem
żonaty od dwóch lat. Dokładnie dwadzieścia cztery miesiące temu był nasz ślub.
Ślub, który tak szczerze mówiąc, pamiętam jak przez mgłę. Wyraźniej rysowało mi
się w pamięci tylko kilka szczegółów. Słowa Iruki „jak się czuję ze
świadomością, że zaraz stracę wolność?”, na które nie byłem w stanie nic
odpowiedzieć, bo jedyne, co przychodziło mi do głowy, to myśl, że wolność
straciłem już wiele lat temu, i moment przysięgi, przy którym modliłem się, aby
ktoś odkrył moje myśli i zaprotestował. Zawahałem się wtedy dość wyraźnie, ale
chyba zostało to uznane za wynik tremy. Poza tym wszystko zlewało się w jedną
całość – począwszy od ceremonii, skończywszy na weselu, na którym wypiłem
trochę za dużo. Zresztą, teraz to i tak nie było ważne, bo przez dwa lata
zdążyłem poukładać sobie jakoś myśli i przywyknąć do nowego życia i roli. Nie
przyszło mi to łatwo, ale krok po kroku… Pamiętam, jak przez pierwsze kilka
tygodni budziłem się w nocy, mamrocząc imię Uchihy. Hinata za każdym razem
wydawała się zaniepokojona, ale na moje szczęście myślała, że męczą mnie
koszmary. Gdyby tylko wiedziała, co to były za sny. Byłem zmuszony spać w
obcisłych bokserkach, żeby tylko czegoś nie odkryła.
–
Mam dla ciebie wiadomość, na pewno się ucieszysz – Hinata przerwała moje
rozmyślania, stawiając na stole swój kubek.
Mruknąłem
coś w odpowiedzi. Nie chciałem dzisiaj angażować się w żadne rozmowy.
Dwudziesty trzecie lipca to były urodziny Sasuke, a w ten dzień zwykle byłem
nie do życia.
–
Twój przyjaciel wrócił do wioski.
Zakrztusiłem
się herbatą. Oczy zaszły łzami, nie mogłem złapać oddechu. Hinata klepnęła mnie
parę razy w plecy, doprowadzając do stanu równowagi.
–
Mój przyjaciel? Co masz na myśli – prawie nie śmiałem uwierzyć w pierwsza myśl,
która przyszła mi do głowy. Nie, to niemożliwe. To na pewno któryś z naszych
znajomych po prostu skończył jakąś długa misję i…
–
Sasuke Uchiha wrócił. Był u Hokage, widziałam rano Shizune, powiedziała mi.
Nie,
to niemożliwe… Serce zaczęło mi walić z zawrotną szybkością. Patrzyłem na
stojącą w kuchni Hinatę, tak spokojnie i z uśmiechem na ustach informującą, że
mój Sasuke, moje marzenie senne, człowiek, przez którego stałem się prawie
obłąkany, jest w Konoha. To niemożliwe… Teraz, kiedy zaczynałem powoli godzić
się z faktem, że nigdy go już nie spotkam, on wrócił. Wstałem, gwałtownie
odsuwając krzesło i zakładając byle jakie buty, wybiegłem z mieszkania.
Musiałem przekonać się na własne oczy. Nie uwierzę, dopóki nie zobaczę. Biegłem
w stronę siedziby Hokage. Może jeszcze tam jest. Na pewno, raczej nie puściliby
go tak szybko. Nie po tym wszystkim. Nigdy ta odległość nie wydawała mi się tak
straszna, jak teraz. Już, prawie… Chwyciłem za klamkę drzwi gabinetu, zupełnie
nie zawracając sobie głowy pukaniem.
Był
tam. Sam. Stał oparty o ścianę z lekko pochyloną głową i przymkniętymi
powiekami. Wysoki, smukły, jeszcze przystojniejszy niż wtedy, gdy widziałem go
po raz ostatni. Otworzył oczy, chcąc się chyba przekonać, kto zakłóca mu spokój
tak nagłym wtargnięciem. Po chwili coś na kształt ironicznego uśmiechu pojawiło
się na jego ustach.
–
Ciekawy strój, młotku – zakpił, lustrując mnie wzrokiem.
Zupełnie
zapomniałem, że przybiegłem tu w samych bokserkach i koszulce do spania.
Musiałem wyglądać naprawdę idiotycznie, w dodatku z rozdziawionymi ustami,
które dopiero po chwili zamknąłem. Chyba zauważył moje zmieszanie, bo pokręcił
głową, jakby z politowaniem. Tak, to zdecydowanie on. Uchiha we własnej osobie.
Był tu. Prawdziwy. Jego spojrzenia i wrednego charakteru nie dałoby się
podrobić. Stałem jak kołek i gapiłem się na jego wspaniałą sylwetkę, bladą
twarz, błyszczące czarne oczy. On. Mój Sasuke. Jest tu. Myśli zdawały się
wyciekać ze mnie jak chakra Kyuubiego. Choroba duszy znów dała o sobie znać,
tym razem jeszcze silniejszymi objawami. Objawami, które omal nie przyprawiły
mnie o atak serca. Jak bomba z opóźnionym zapłonem. W jednej chwili wszystko,
co miało miejsce do tej pory, przestało mnie obchodzić. Najchętniej rzuciłbym
się na niego, chwycił te czarne włosy i wbił ustami w jego wargi. Pozbawiłbym
go tej nieskazitelnie białej koszuli i pieścił rękoma obojczyki, tors, plecy…
Cholera, nie teraz – uświadomiłem sobie, że zaczyna mnie ogarniać pożądanie, a
koszulka nie będzie w stanie tego ukryć. Musiałem się opanować.
–
Sasuke – wychrypiałem. Chciałem rozpocząć jakąś rozmowę, ale nie mogłem sklecić
najprostszego zdania. Wydawało mi się, że to pomieszczenie jest strasznie
duszne, nie miałem czym oddychać. Oparłem się o drzwi, dla utrzymania
równowagi. Nie miałem pojęcia, co się ze mną dzieje, byłem zażenowany swoją
chwilową słabością, zwłaszcza że on nie spuszczał ze mnie wzroku. Nie mogłem
sobie na to pozwolić, byłem silnym shinobi. Chyba zauważył, że coś jest nie
tak, bo po chwili już był obok i przyglądał mi się z dziwną miną.
–
Co z tobą, młotku?
–
Nic, draniu. Dlaczego jesteś tu sam? – Próbowałem się pozbierać i odzyskać swój
zwykły rezon, ale nie ułatwiał sprawy.
–
Dywagują gdzieś na mój temat. Rozważają propozycję. – Sasuke położył rękę nad
moją głową i oparł się tak jakby od niechcenia.
–
Jaką propozycję? – spytałem, choć teraz nie byłem tym szczególnie
zainteresowany. Całą siłą woli starałem się nie zrobić czegoś głupiego. Twarz
Sasuke była centralnie naprzeciwko mojej, jego włosy łaskotały mnie po
policzku. Był zdecydowanie za blisko, bym mógł logicznie myśleć.
–
Długa historia. – Odsunął się i znów stanął przy oknie.
Odetchnąłem
głęboko parę razy, próbując odzyskać równowagę. Starałem się nie patrzeć na
niego, tylko myśleć o najbardziej aseksualnych rzeczach na świecie. Chyba
działało…
–
Ale ty… – dodał po chwili. – Nie rozumiem. Próbowałem cię zabić, a zachowujesz
się, jak gdyby nigdy nic. Czyżbyś był jeszcze głupszy niż kiedyś?
Podniosłem
głowę. Te obraźliwe słowa, nie nabrałem się na nie. Ton go zdradził.
Przypomniało mi się, jak kiedyś też tak do mnie mówił, nadymając przy tym
śmiesznie policzki. Wyobraziłem sobie dorosłego Sasuke, takiego nadętego i nie
byłem w stanie powstrzymać śmiechu. Prychnął, odwracając się plecami.
–
Nie wierzę w to, że chciałeś mnie zabić. – Podszedłem i objąłem go krótko.
Drgnął, nie spodziewał się tego.
–
Co robisz? – Wydawał się zdezorientowany.
–
Zostaniesz? Sasuke? – spytałem cicho.
Wzruszył
tylko ramionami.
–
Może.