31 maja 2009

Rywale - rozdział 11


Zapukał. Cisza. Stwierdzając, że pewnie Naruto jeszcze śpi, chwycił za klamkę i wszedł najciszej, jak się dało. Wczoraj zostawił drzwi otwarte, co było trochę ryzykowne, ale przecież nie mógł go tu zamknąć i zabrać kluczy. Tak jak się spodziewał, jego rywal leżał wtulony w poduszkę, jednak po chwili mruknął coś nerwowo, przekręcając się na drugi bok. Widać było, że nie jest to spokojny, przyjemny sen. Sasuke dotknął ręką jego czoła. Nie było takie rozpalone jak wczoraj, ale zdecydowanie wskazywało na stan podgorączkowy. Westchnął i poszedł do kuchni, wstawiając wodę. Po kilku minutach z parującym kubkiem w ręku usiadł na brzegu łóżka, delikatnie potrząsając śpiącym chłopakiem.
– Naruto… Naruto…
– Mm?–  Chłopak odwrócił głowę, otwierając oczy, po chwili jednak powieki opadły ciężko z powrotem. – Razi – cichy, lekko zachrypnięty głos wyraził niezadowolenie.
Sasuke wstał i opuścił rolety w oknach tak, że teraz w mieszkaniu panował lekki półmrok.
– Lepiej?
Powieki uniosły się po raz kolejny, ukazując niesamowicie błękitne tęczówki.
– Sasuke? – Wyraz zdziwienia, pomieszany ze zmęczeniem.
– A spodziewałeś się kogoś innego?
Delikatny ruch głowy stanowił zaprzeczenie. Po chwili Naruto jakby sobie coś przypomniał.
– Ty… byłeś tu wczoraj… czy mi się śniło? – spytał niepewnie.
– A co, tak często miewasz o mnie sny, że mylisz je z rzeczywistością? – Ledwo dostrzegalny uśmiech pojawił się na twarzy Sasuke.
– Dra…niu – Naruto zmarszczył czoło, co jednak poskutkowało bólem w okolicach zatok. Skrzywił się.
– Byłem. – Sasuke podał mu kubek i kolejną tabletkę. – Połknij to.
Chłopak powoli podniósł się do pozycji siedzącej i wziął z jego rąk lekarstwo. Gorący napój parzył go w usta, które wydawały się być coraz bardziej czerwone i spuchnięte. Sasuke obserwował je kątem oka i próbował z całej siły nie myśleć o tym, że znowu ma ochotę go pocałować. To zdecydowanie nie był czas na tego typu rzeczy. Chyba… Zabrał pusty kubek, muskając przy tym dłoń Naruto. Nie mógł się powstrzymać. Odstawił naczynie na nocną szafkę i spojrzał prosto w błękitne oczy. Policzki chłopaka były lekko zaczerwienione, ale nie wiedział, czy to przez dotyk, czy po prostu na skutek podwyższonej temperatury.
– Naruto… – szepnął tak jakoś ciepło, zupełnie bezwiednie dotykając blond kosmyków, będących aktualnie w wielkim nieładzie.
– Mm? – Chłopak drgnął. To było naprawdę przyjemne uczucie. Powiedziałby nawet, że nie miałby nic przeciwko, żeby to trwało choć odrobinę dłużej.
– Muszę iść na zajęcia. Potrzebujesz czegoś?
Zastanowił się chwilę i pokręcił przecząco głową.
– Nie, i tak dużo dla mnie zrobiłeś. – Opadł na poduszki. – Jak coś poproszę Kibę albo Shikamaru. – Zamknął oczy.  Nie dostrzegł jak wyraz twarzy Sasuke się zmienia.
– Kibę albo Shikamaru? – głos momentalnie znów stał się zimny i jakby kpiący. – Jak wolisz. – Wstał i ruszył w stronę przedpokoju. – Muszę iść.
– Sasuke? – Naruto podniósł się, zdziwiony tą nagłą zmianą tonu, ale ten był już przy drzwiach.
– Cześć – rzucił na odchodne i nie odwracając się w stronę właściciela mieszkania, po prostu wyszedł.
– Sasuke… –  Naruto wpatrywał się w drzwi, jakby one miały mu wszystko wyjaśnić. Czy powiedział coś nie tak?  Znów poczuł pulsujący ból głowy. Zacisnął powieki, zdecydowanie nie myślał w tym momencie jasno i klarownie. Przycisnął policzek do poduszki, stwierdzając, że później wszystko przemyśli, teraz musi się jeszcze przespać.

Sasuke dotarł na uczelnie w zdecydowanie złym humorze. Ten młotek musiał wszystko popsuć. Kiba i Shikamaru… Aż prychnął ze złości.
– A tobie co? – zagadał Neji, lokując się na miejscu obok. Sam nie wyglądał najlepiej, niedawno Tenten urządziła mu awanturę za to, że na imprezie zostawił ją samą.
– Nic – warknął Sasuke, dając do zrozumienia, że nie chce o tym rozmawiać. W myślach wciąż, nie wiadomo dlaczego, wygrażał Narze i Inuzuce.
– Tobie też impreza nie wyszła na dobre? – Neji westchnął i oparł głowę na blacie stolika. Tak strasznie chciało mu się spać.
Sasuke wzruszył tylko ramionami. Akurat co do sobotniej nocy nie miał zastrzeżeń, w końcu osiągnął swój cel. Tylko dlaczego ten Naruto nic nie rozumie? W jaki jeszcze sposób ma mu to wszystko wytłumaczyć? Czy pocałowanie go nie było wystarczającym określeniem tego, czego chce? – Kiba i Shikamaru…syknął, prawie niedosłyszalnie.
– Co? – Neji odwrócił głowę, najwyraźniej myśląc, że to do niego.
– Nic.
– To co tak syczysz? – spytał szeptem, bo właśnie wykładowca zaczynał zajęcia.
Sasuke tylko pokręcił głową. Nie, do cholery, nie zamierzał pozwolić, aby ten idiota zapomniał o pocałunku lub – co gorsza – uznał go za przypadek. Zdecydowanie na to nie pozwoli. Uzumaki, będziesz mój, czy ci się to podoba, czy nie. – pomyślał. – I ja ci dam Kibę i Shikamaru… – prychnął pod nosem.

Naruto obudził się około trzeciej po południu. Czuł się już trochę lepiej, choć nadal  bolała go głowa. Przynajmniej światło dzienne nie oślepiało, bo Sasuke zostawił zasłonięte okna. Właśnie, Sasuke… Był tu wczoraj, był dzisiaj rano…  Naruto nagle przyszło do głowy, że chciałby, aby jego rywal siedział tu także teraz.  Przy nim czuł się tak jakoś… Zastanowił się chwilę. Nie wiedział jak opisać to uczucie, ale na pewno było to coś miłego i przyjemnego.
– Jasne – mruknął sam do siebie. –  Na pewno nie ma nic lepszego do roboty, niż zajmować się mną – westchnął.  I w ogóle dlaczego miałby to robić, nie miał żadnego konkretnego powodu. Chyba…
Zwlekł się z łóżka i ignorując lekki zawrót głowy, spowodowany zmianą pozycji na stojącą, poszedł do łazienki. Stanął przed lustrem, oglądając krytycznie swoje odbicie. Zdecydowanie nie wyglądał w tym momencie zbyt pociągająco. Blady, niezdrowe cienie pod oczami, spierzchnięte usta. Oblizał wargi językiem, po chwili znów stały się wilgotne. Tak wilgotne jak wtedy… W jego głowie, wbrew woli, pojawiał się obraz pocałunku. Włosy Sasuke na jego policzku, jego cichy głos, słowa „tym razem skup się”… Znów ogarnęło go to uczucie w dolnych częściach brzucha. Motylki. Eh… Uchiha był tak cholernie przystojny. Dlaczego był tak przystojny? To niesprawiedliwe, że ktoś może samym wyglądem powodować u niego zaćmienie mózgu. Właśnie przed chwilą przyszło mu do głowy to określenie i uznał, że idealnie tu pasuje. Tak, zdecydowanie to jakieś zaćmienie mózgu, nie ma innego wyjaśnienia. Odkręcił kran i przemył twarz zimną wodą. Musi przestać o tym myśleć.
Dzwonek do drzwi, jak zawsze głośny i wyrywający z otępienia. Czy ludzie nie mogą po prostu zapukać? – pomyślał, zastanawiając się kto to. Miał cichą nadzieję, że może jednak Sasuke.
– Dzień dobry, Naruto. – W drzwiach stała sąsiadka z jakimiś papierami w rękach. – Listonosz u nas zostawił, gdy byłeś w szkole. – Dopiero teraz ogarnęła wzrokiem sylwetkę chłopaka, ubranego w coś podobnego do piżamy. – Spałeś? – spytała zaskoczona.
– Tak, nie najlepiej się czuję – odpowiedział, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że nie powinien był tego mówić.
– Co się stało? Jesteś chory? – Starsza pani wyraźnie się zaniepokoiła. – Wracaj do łóżka. – Popchnęła chłopaka w głąb jego własnego mieszkania, sama wchodząc do środka. – Gdybym wiedziała, że ty tutaj tak sam się męczysz… – Pokręciła głową, jakby na usprawiedliwienie.
– Nie byłem sam. – Naruto próbował rozpaczliwie wybrnąć z tej sytuacji, nie miał najmniejszej ochoty być niańczonym przez sąsiadkę. – Kolega mi pomaga. – To było pierwsze, co mu przyszło do głowy.
– Ach, kolega – wyraziła dezaprobatę. – Ugotuję ci rosołku, od razu lepiej się poczujesz. – Kobieta pokręciła się chwile po mieszkaniu, po czym uzyskując zapewnienie Naruto, że nie wyjdzie z łóżka, poszła po zakupy.
– Ale się wkopałem – jęknął. Naprawdę czuł się już lepiej, a znając sąsiadkę to nie da mu teraz spokoju. Zdecydowanie wolał, żeby był tu Sasuke.

Sasuke wyszedł spod prysznica, wycierając włosy ręcznikiem. Kakashi przedłużył dzisiejszy trening, co nie do końca mu pasowało, bo zdecydował, że jednak odwiedzi Naruto. Wcześniej długo się nad tym zastanawiał, bo mimo wszystko nie zamierzał pokazywać chłopakowi, że się o niego martwi. Wczoraj miał wymówkę – komórka. Tak szczerze mówiąc, to gdy tylko zauważył, że chłopakowi w taksówce wypadł telefon, zabrał go i schował do własnej kieszeni. Chciał mieć pretekst. A teraz? Naruto rano dał do zrozumienia, że sobie poradzi, a w razie czego poprosi przyjaciół. Znów prychnął, rzucając mokry ręcznik do torby. Drażniło go to. Od czasu pocałunku rościł sobie jakieś niewyjaśnione prawo do tego chłopaka i żadni jego kumple nie byli tu potrzebni. W ogóle nikt inny nie był im do niczego potrzebny!
– Jedziesz do domu? – pytanie Neji’ego wyrwało go z zadumy.
– Nie, muszę coś załatwić – odpowiedział, zakładając bluzę.
– No to, do jutra.
– Do jutra. – Wyszedł z szatni, kierując się na parking.

Zapukał i otworzył drzwi, spodziewając się, że Naruto śpi, jednak to co zobaczył, omal nie zwaliło go z nóg. Chłopak nie spał, a na krześle obok łóżka siedziała starsza kobieta z talerzem jakiejś zupy i próbowała go karmić. Na nic zdawały się zapewnienia, że może wstać i jeść sam, bo uznała, że chory, w dodatku z ręką w gipsie, sobie nie poradzi. Sasuke odkaszlnął lekko, zwracając uwagę na swoją obecność i jednocześnie ukrywając rozbawienie całą sytuacją.
– Co? O nie… – Naruto jęknął. Jeszcze tego brakowało mu do szczęścia, żeby rywal oglądał go w tej, i tak już wystarczająco krępującej, sytuacji. Jego twarz przybrała barwę dojrzałego pomidora, a oczy zdradzały zażenowanie.
– Naruto, musisz jeść! – Sąsiadka nic sobie nie robiła z obecności jeszcze jednej osoby w pokoju. Jej obowiązkiem było pomóc temu biednemu, choremu chłopcu, który zawsze był dla niej taki miły i którego najchętniej widziałaby na ślubnym kobiercu ze swoją jedyną wnuczką.
– Zjem, ale naprawdę mogę to zrobić sam. – Na Naruto obecność Sasuke podziałała jak płachta na byka, wziął z rak kobiety naczynie i odstawił na nocną szafkę. – Przepraszam, ale kolega przyniósł mi notatki – wymyślił na poczekaniu.
Starsza pani pokiwała tylko głową i wstała.
– Zajmij się nim – poprosiła, mijając tego wysokiego, przystojnego bruneta, jak go określiła w myślach..
– Zajmę się, zajmę – mruknął z uśmieszkiem zadowolenia na ustach. O tak, on się zaraz nim zajmie…
Naruto naciągnął kołdrę na głowę. Przez pół dnia myślał o Sasuke, a teraz nie wiedział, co ma zrobić, w dodatku ten zobaczył go w tak kompromitującej sytuacji. Mógł tylko dziękować szczęściu, że nie było go tu pół godziny temu, gdy sąsiadka chciała pomóc mu się przebrać, widząc, że przez gips ma problem z założeniem swetra.
– No, no, Uzumaki. – Sasuke szybkim ruchem pozbawił chłopaka tego „schronienia”. Teraz patrzył na rozczochraną blond czuprynę i zaczerwienioną twarz.  – Nie za dobrze ci?
Naruto tylko wzruszył ramionami, odwracając głowę w stronę okna.
– Czemu nie jesz? –  Sasuke zerknął na talerz z rosołem. Nawet nie był do połowy opróżniony.
– Nie jestem głodny.
– A może myślisz, że ja cię będę karmił? – zakpił.
– Bardzo śmieszne! – Naruto próbował udawać oburzonego, ale zdradzały go rumieńce wstydu. Dlaczego? Dlaczego musiał go zobaczyć w takiej sytuacji? No dlaczego?
– Kto to był? – Sasuke zmienił ton, siadając na krześle.
– Sąsiadka. Jest trochę męcząca, ale chyba zależy jej na mnie, to miłe. – Naruto odruchowo spojrzał na zdjęcia stojące na komodzie. Sasuke poszedł za jego wzrokiem.
– To twoja rodzina? – spytał, podchodząc do szafki i biorąc do ręki fotografię.
– Tak. – potwierdził. – Rodzice zginęli w wypadku, a dziadek zmarł, kiedy miałem osiemnaście lat – dodał w odpowiedzi na nieme pytanie.
– Masz jeszcze kogoś? – Sasuke spojrzał uważnie w niebieskie tęczówki.
Chłopak pokręcił głową.
– Zostałem sam – uśmiechnął się smutno. – Ale co zrobić, takie rzeczy się zdarzają – stwierdził już trochę innym tonem. – Nie można się poddawać.
Sasuke drgnął.  Samotność… Naruto nie miał nikogo, a mimo wszystko jego optymizm zarażał innych. Dlaczego taki był? Przecież samotność raczej zabiera całą radość życia. Znał to uczucie. Miał kompletną rodzinę, jednak tylko w teorii, tak naprawdę to wychowywał się sam, rodziców odkąd pamiętał nigdy nie było w domu. Wiecznie w rozjazdach – pieniądze, firma, pieniądze, spotkania, pieniądze… Tylko to się liczyło. Sasuke miał wszystko czego zapragnął w sensie materialnym, ale nie miał pojęcia co to znaczy ciepło bliskich osób. Swego czasu brat próbował zastępować mu mamę i tatę, ale jego wysiłki nie dawały rezultatów. Zresztą, co on mógł o tym wiedzieć, jego dzieciństwo wyglądało zupełnie inaczej, był długo oczekiwanym synem i poświęcano mu o wiele więcej uwagi. Wtedy firma nie była jeszcze tak duża i rodzina spędzała więcej czasu razem. To pewnie dlatego tak bardzo różnili się od siebie. Itachi był osoba sympatyczną, ciepłą, z niesamowitym poczuciem humoru, Sasuke stanowił jego odwrotność – zimny, ironiczny, odpychający od siebie ludzi. Wydawało mu się, że każdy na jego miejscu byłby taki. A jednak nie… Ten blond młotek był inny, mimo że miał w życiu zdecydowanie gorzej.
– Sasuke… – cichy głos wyrwał go z zamyślenia.
– Mm? – mruknął, odkładając zdjęcie na miejsce.
– Dlaczego mi pomagasz? – spytał Naruto, nie patrząc na niego, tylko na swoje ręce.
Sasuke podszedł i chwycił go stanowczo za jeden z nadgarstków. Niebieskie oczy spojrzały na niego zaskoczone, lekki rumieniec wypłynął na policzki.
– Mógłbym powiedzieć, że to chwilowa niepoczytalność z mojej strony… – zawahał się przez moment.
Naruto poczuł, jakby coś szarpnęło się w jego klatce piersiowej. Co to było? Rozczarowanie? Podświadomie nie takiej odpowiedzi się spodziewał.
– …ale tego nie zrobię – dokończył spokojnie pewnym siebie tonem.
– Nie rozumiem.
Sasuke zastanowił się chwilę. Mógł mu co prawda wytłumaczyć wszystko w tej właśnie chwili, ale to chyba nie byłoby najlepsze rozwiązanie. Przede wszystkim do Naruto musiało dotrzeć to, czego on sam chciał. Nie mógł mu w tak oczywisty sposób sugerować odpowiedzi.
– Poczekam, aż zrozumiesz – stwierdził w końcu. – A teraz nie udawaj już chorego i zjedz zupę. – Pociągnął go do góry.
– Draniu, ja niczego nie udaję! – Naruto skoczył na równe nogi, przez co znów zakręciło mu się w głowie, więc ostatecznie usiadł zrezygnowany i wziął talerz.
– Jasne, że udajesz, żeby wzbudzić współczucie biednych sąsiadek.
– Sasuke!


27 maja 2009

Rywale - rozdział 10

Odkąd wrócili do pokoju, Naruto prawie się nie odzywał. Czuł, że rozmowa z Uchihą była niedokończona i nie może tak tego zostawić. Kiwał się więc tylko na tylnych nogach krzesła, co jakiś czas zerkając kątem oka na niego. Nie słuchał pijackiego bełkotu Kiby ani filozoficznych wywodów Neji’ego, który jakoś, po swojemu, integrował się z resztą towarzystwa.  Zastanawiał się nad tym dziwnym uczuciem, które ogarnęło go zanim pojawił się policjant. To było ciepło, bardzo przyjemne, a zarazem ekscytujące. Cała rozmowa na ławce była warta przemyślenia. Dlaczego Sasuke robił takie dwuznaczne aluzje? Kpi sobie z niego? O co mu chodzi? I dlaczego jest tak cholernie przystojny? Przecież to do cholery facet i myślenie o nim w ten sposób jest nienormalne. Jednak… W pewnym momencie przyciągnął go i omal nie pocałował. Naruto ogarnęło przyjemne uczucie w dole brzucha. Zaraz! Czy on miał właśnie tak zwane motylki, na wspomnienie tamtej chwili?! Z rozmyślań wyrwał go trzask zamykanych drzwi. Towarzystwo przeniosło się na korytarz, chyba ktoś bawił się gaśnicą, bo z zewnątrz dobiegały zachwycone okrzyki studentów. W pokoju został tylko on i  siedzący na łóżku obok Sasuke. Naruto nerwowo odchylił się na krześle, tym razem jednak odrobinę za mocno, bo stracił równowagę.
– Przewrócisz się, młotku. – Silne ramię złapało oparcie mebla, przywracając go do pionu.
– E, tam – roześmiał się. Był zdenerwowany, bardzo zdenerwowany, więc wolał zamaskować to śmiechem. Potarł dłonią włosy na karku.
Sasuke drgnął. Ten gest...  Naruto zawsze tak robił, kiedy się z czegoś cieszył lub był zakłopotany, zauważył to już dawno. Nie wiedział dlaczego, ale taki widok działał na niego, nawet bardzo… Za bardzo!
– Nie, „e, tam”, bo jak  znowu sobie coś połamiesz w mojej obecności, to uznają, że to moja wina. – Niechętnie puścił oparcie, zachowując kamienny wyraz twarzy. Miał to opanowane do perfekcji, co nie znaczy jednak, że nie było w nim żadnych emocji. Wręcz przeciwnie, w tym momencie było ich aż nadto. Znów byli sami, świetna okazja, aby dokończyć to, co im wcześniej przerwano.
– Znowu sobie coś złamię? Sugerujesz, że rękę sam sobie złamałem? – Niebieskie oczy spojrzały oburzone. Błyszczały tak jak kiedyś, dokładnie tak samo.
– Gdybyś nie był taką niezdarą i potrafił się bić… – Sasuke prowokował, nie mogąc oderwać wzroku od błękitnych tęczówek.
– Ty też oberwałeś, a poza tym nie ja zacząłem.
– Nie ty? – Chłopak zmrużył oczy. – A kto całował mnie przed wykładem? – Z zadowoleniem obserwował zmiany na twarzy rywala. Słowa tak naprawdę nie były ważne, miały na celu tylko prowokację.
– Gdybyś powiedział mi prawdę, nie doszłoby do tego. W ogóle nie musiałbym się mścić i nie byłoby tego całego przedstawienia.
– Więc to była zemsta? A ja myślałem, że na mnie lecisz – westchnął z udawanym zrezygnowaniem.
– No co ty, draniu… – Naruto zaczerwienił się, jak zawsze, gdy słyszał z jego ust podobną uwagę. Dlaczego on to robi? Czy zdaje sobie sprawę, że nie pozostaje obojętny?
– Ale chyba ci się podobało, co? – Sasuke podniósł rękę, tym razem chwytając blond kosmyk i przeciągając go miedzy palcami.
– Co niby mi się miało podobać? – wymamrotał niepewnie Naruto. Dotyk był tak przyjemny, znów to niesamowite uczucie. Dlaczego ten drań tak na mnie działa? – myślał gorączkowo.
– Byłeś bardzo namiętny, musiało ci się podobać. – Sasuke sam już nie wiedział, czy to działanie alkoholu, czy też po prostu skrywana fascynacja nie chce być już dłużej tłumiona. Jednego był pewien. Nie zmarnuje drugiej okazji!
– Nie skupiałem się na tym, myślałem raczej…
– Nie? Jaka szkoda – przerwał, kładąc mu palec na ustach.  Niby nic nie znaczący gest, ale jednak... – Wiesz co, Uzumaki? – szepnął nachylając się w jego stronę. Był tak blisko, że oddechem wręcz parzył szyję…
– Mm? – Naruto czuł to przyjemne ciepło, wydawał się jednocześnie  przerażony i podekscytowany bliskością. Nie wiedział, co się z nim dzieje, nie potrafił tego ogarnąć. To było…
– Tym razem skup się…
Głos Sasuke tuż przy uchu. Czarne włosy muskające policzek. W końcu gorące wargi na jego rozchylonych ze zdziwienia ustach. To było porażające doznanie, porażające w każdym sensie tego słowa. Naruto nie był w stanie się ruszyć. Logika jego myśli gdzieś uleciała, w okolicach brzucha znów coś przyjemnie łaskotało, a całe ciało przechodziły dreszcze. Nie miał siły zaprotestować, a nawet, gdyby miał, to nie chciał. Sasuke tak na niego działał… Oddał pocałunek, czując, że wreszcie niedokończona rozmowa ma swój finał.

Dzień swoich urodzin spędzał zawinięty w koc na łóżku przed telewizorem. Wczorajsze ilości alkoholu sprawiły, że ból głowy był nie do zniesienia, a każdy głośniejszy dźwięk powodował nieprzyjemne dreszcze. Nie pomagały żadne środki przeciwbólowe ani innego rodzaju specyfiki, jedynie zimny prysznic co jakiś czas przynosił chwilową ulgę. Ulgę fizyczną, rzecz jasna, bo jeżeli chodzi o kaca moralnego, to nie było rady. Naruto wpatrywał się tępo w ekran telewizora, reporter zdawał relację z jakiegoś ważnego wydarzenia politycznego, pojawiały się ujęcia coraz to nowych osób. Nie słuchał, nie potrafił się skupić, w jego głowie ciągle przewijały się obrazy z poprzedniego dnia. Wspomnienia, miłe łaskotanie w brzuchu, które przechodziło jednak w jakiś taki dziwny lęk. Choć wiedział, co jest przyczyną takiego samopoczucia, niczego nie był do końca pewien. Próbował zrekonstruować w pamięci całą imprezę, tak wiele się wczoraj wydarzyło… Tylko, czy to wszystko działo się naprawdę? Jeżeli tak, to jego rywal i do niedawna wróg numer jeden, pocałował go, a to znaczy… Nie, to nic nie znaczy. Byli pijani, on na pewno chciał go sprowokować i teraz wyśmieje przy byle okazji. Na pewno da się wszystko jakoś logicznie wyjaśnić. To wina alkoholu, gdyby nie on, nic by się nie stało, więc najlepiej udawać, że tego nie było. Tak! Tylko dlaczego Sasuke jest tak cholernie przystojny, a jego pocałunki sprawiały taką przyjemność? Obaj są facetami, do cholery, to się nie działo naprawdę! Musiało mu się śnić, to są wymysły chorej wyobraźni! Naruto zacisnął powieki, przeklinając w duchu. Był świadom, że takie wmawianie sobie nic nie pomoże, doskonale wiedział, że to miało miejsce na jawie. Pamiętał wszystko, łącznie z tym, że Sasuke odwiózł go do domu taksówką. Twierdził, że ma po drodze…
Dzwonek. Naruto skrzywił się niemiłosiernie na ten dźwięk. Już dawno powinien go zmienić, ale jakoś nigdy nie miał czasu. Powlókł się do drzwi, przytrzymując koc na ramionach. Zerknął przez wizjer, na korytarzu stali jego przyjaciele. Otworzył.
– Cześć, solenizancie. – Kiba wparował do mieszkania, omal nie przewracając wieszaka na kurtki. Za nim, z miną wyrażającą ubolewanie, wszedł Shikamaru. Naruto zatrzasnął drzwi i powlókł się do kuchni, proponując gościom kawę.
– Daj sobie spokój z kawą, już dzisiaj trzy wypiłem – stwierdził flegmatycznie Shikamaru. – Wpadliśmy zobaczyć czy żyjesz.
– Ledwo – grymas na twarzy Naruto stanowił wystarczający dowód na jego samopoczucie.
– Mamy coś dla ciebie, stary koniu Kiba wyjął z plecaka butelkę alkoholu z tak zwanej wyższej półki. –  Standardowo, za następne dwadzieścia lat. Sto lat, sto lat – zaintonował, wręczając prezent.
– Dzięki, ale to poczeka. Mam dość na jakiś czas. – Naruto przykrył się szczelniej kocem. Zaczynał mieć jakieś nieprzyjemne dreszcze.
– Przestań, dobry klin, nie jest zły. Po jednym – stwierdził filozoficznie Kiba, na co Naruto tylko westchnął i otworzył butelkę, sięgając też po sok z lodówki i szklanki. W sumie, może trochę go to otumani i nie będzie ciągle myślał o tym, co się wczoraj stało?
– No to, za Naruto – Kiba wzniósł toast. – A tak w ogóle, to gdzie cię wcięło po imprezie? Miałeś u nas spać – przypomniał, patrząc jednocześnie na butelkę. Naruto roześmiał się i polał jeszcze po jednym. Tak, otumanienie to było dobre wyjście z sytuacji.
– Ktoś mnie podwiózł do domu – wyjaśnił, chwytając swoją szklankę.
– O! Kto? – zainteresował się Kiba, a i Shikamaru spojrzał z zainteresowaniem.
– Ehh, nieważne. To pijecie, czy nie?
– Ty coś kręcisz. Przyznaj się, wyrwałeś jakaś lalę? – Kiba szturchnął go łokciem, mrugając porozumiewawczo.
– Coś w tym guście – zgodził się dla świętego spokoju Naruto, a kąciki ust mu zadrżały. Omal nie wybuchnął śmiechem, bo wyobraził sobie minę Sasuke, jaką ten by zrobił, słysząc, że został nieświadomie nazwany „lalą”.

Otworzył oczy, w mieszkaniu panował mrok. Po wyjściu przyjaciół położył się na chwilę i chyba musiał zasnąć. Zerknął na budzik – dochodziła dziewiętnasta. Próbował wstać, ale zakręciło mu się w głowie, czoło i policzki były rozpalone. Cholera – zaklął w myślach. Kac kacem, ale to raczej przypominało gorączkę, musiał się załatwić tymi zimnymi prysznicami. Ściągnął koc i zaraz tego pożałował, bo jego ciałem wstrząsnęły nieprzyjemne dreszcze. Czuł się znacznie gorzej niż rano, nawet dojście do kuchni i zrobienie ciepłej herbaty kosztowało go sporo wysiłku, miał wrażenie, że zaraz się przewróci. Wrócił do łóżka, szukając po drodze swojego telefonu, ale nigdzie nie znalazł. Jak się dobrze zastanowić, to ostatnio widział go wczoraj na imprezie. Może został w akademiku? Jutro zapyta kogoś, o ile będzie w stanie ruszyć się z domu. Padł na łóżko, zawijając się w kołdrę i dwa dodatkowe koce. Dreszcze nie ustępowały, co chwilę zapadał w niespokojną drzemkę, dręczony jakimiś dziwnymi omamami. Wydawało mu się, że po pokoju coś chodzi i stuka. Próbował znaleźć źródło hałasu, ale to oddalało się od niego, kiedy tylko chciał się zbliżyć. Męczył się, przekręcając z boku na bok, kiedy ponownie usłyszał stukanie, tym razem wyraźniejsze. Mruknął coś niespokojnie, ale nie ustawało. Po chwili rozległ się też dzwonek do drzwi, wyrywając go z półsnu. Sygnał powtórzył się jeszcze kilka razy. Zwlekł się z łóżka i poszedł do drzwi. Miał nadzieję, że to Kiba i Shikamaru wrócili, może oni znają jakieś sposoby na gorączkę. Odruchowo przekręcił klucz, otwierając drzwi. Znowu zakręciło mu się w głowie, wiec oparł się półprzytomny o futrynę, w pierwszej chwili nawet nie zauważając, kto stoi na korytarzu.
– Co z tobą, młotku? – Ironiczny ton, czarne włosy opadające na twarz…
– Uchiha – wychrypiał, nie poznając własnego głosu.
Zrobił nieokreślony gest i cofnął się w głąb mieszkania. Musiał usiąść, bo robiło mu się słabo, kiedy stał. Sasuke wszedł za nim, zajmując drugie krzesło przy kuchennym blacie.
– Zostawiłeś wczoraj w taksówce telefon – skłamał, wyciągając na stół komórkę. Tak naprawdę sam mu ją zabrał, żeby mieć pretekst do spotkania. Teraz przyglądał się chłopakowi podejrzliwie. Nie wyglądał za dobrze, blady, jakiś taki mizerny.
Naruto kiwnął głową w podziękowaniu. W tej chwili nie był w stanie zrobić nic więcej. Nawet fakt, że po tym, co się stało, Sasuke siedzi w jego kuchni, nie przerażał go. W obliczu gorączki te myśli zostały zepchnięte gdzieś na dalszy plan. W tej chwili marzył tylko o tym, żeby wrócić do łóżka.
– Młotku, co z tobą. Chory jesteś? – W czarnych oczach na moment pojawił się nieokreślony wyraz,  a po chwili Sasuke podniósł się i przyłożył rękę do czoła Naruto. – No to ładnie się załatwiłeś – westchnął. – Mieszkasz tu sam? – spytał, rozglądając się po pokoju. Wszystko na to wskazywało. Naruto tylko kiwnął twierdząco. 
– Wracaj do łóżka – stwierdził Sasuke tonem niemalże rozkazującym.
Nie protestował, marzył, by przyłożyć głowę do poduszki, poza tym aż trząsł się z zimna. Sasuke wyszedł z mieszkania i ruszył w stronę samochodu. Nie mógł go tak zostawić, nie teraz, kiedy… Nie! Odrzucił tę niedokończoną myśl. Na jakiekolwiek spekulacje było za wcześnie.  Ale tak czy inaczej Naruto był sam i zwykłe człowieczeństwo nakazywało pomóc. Tak przynajmniej to sobie tłumaczył, jadąc do apteki.

Kiedy Naruto po raz kolejny się obudził, w kuchni widać było nikłe światło. Nie raziło, wyglądało tak, jakby przykryto lampę dodatkowym abażurem. Naruto wydawało się, że w mieszkaniu ktoś jest, choć nie był pewien, czy to nie znowu jakieś  omamy. Po chwili jednak do łóżka podeszła postać w czarnej koszuli, trzymająca w rękach jakiś kubek. Podniósł się lekko, zapalając lampkę przy łóżku.
– Sasuke..? – zachrypnięty, a zarazem zszokowany głos zaskoczył nawet jego samego.
– Połknij to. – Chłopak podał mu jakaś tabletkę i parujący napój. – Nie, to nie trucizna, raczej coś na zbicie gorączki – westchnął, widząc zdziwione spojrzenie.
Na twarzy Naruto pojawił się słaby uśmiech. Wziął podane lekarstwa i opadł z powrotem na poduszki. Leżał tak dobrą chwilę, przyglądając się rywalowi, krążącemu miedzy pomieszczeniami.
– Dlaczego…ty… to robisz? – spytał w końcu, jego głos był prawie że niesłyszalny.
– Powiedzmy, że mam taki kaprys. – Sasuke starał się, żeby zabrzmiało to beznamiętnie, ale nie do końca tak wyszło.
Kolejny słaby uśmiech i ciężko opadające powieki. Ktoś się o niego troszczy, to takie miłe uczucie. Bardzo miłe. Powieki uniosły się jeszcze na chwilę, na moment…
– Sasuke… dziękuje. – Ciche słowa, po których po prostu zasnął.
Sasuke jeszcze przez jakiś czas siedział, patrząc na śpiącego chłopaka. Mógł go spokojnie zostawić, bo środek zawarty w leku gwarantował długi sen, ale jakoś nie miał ochoty stąd wychodzić. Przypomniał sobie sytuację sprzed kilkunastu godzin. Niepewne spojrzenia tych cholernie niebieskich oczu, pocieranie dłonią włosów na karku, drżące wargi, smak pocałunku… To wszystko znów stanęło mu przed oczami. Obaj byli pod wpływem alkoholu, to dodało odwagi, ale niczego nie zmieniało, przynajmniej dla Sasuke. Tak naprawdę od dawna tego chciał i w końcu dostał. Naruto w pewnym momencie oddał pocałunek. Czy był świadomy tego, co robił? Nie miał pewności. I co dalej? Czy już bez procentów we krwi, będzie miał odwagę, by to kiedyś powtórzyć? A jeżeli Naruto uzna to za chwilową niepoczytalność i będzie go unikał? Tyle pytań… Sasuke westchnął i gasząc lampki, wyszedł z mieszkania.  


18 maja 2009

Kłamstwo nie staje się prawdą tylko dlatego, że wierzy w nie więcej osób - 3

Leżałem, wpatrując się w sufit, nigdy w życiu nie byłem tak szczęśliwy jak teraz. Co będzie dalej? Nieważne. W końcu stało się to, na co czekałem. Jak? Nie wiem. Ostatnie kilka miesięcy zwyczajnie mi umknęło. Żyłem z głową w chmurach…
Tamtego dnia, dwudziestego trzeciego lipca, zostałem bezceremonialny wyrzucony z gabinetu Hokage przez samą właścicielkę, która wrzeszczała coś w stylu: „jak ja mogę w takim stroju pokazywać się w głównej siedzibie wioski”. Starszyzna przyglądała mi się z oburzeniem, a Sasuke tylko ironicznie pokręcił głową. Próbowałem podsłuchiwać, ale jak na złość, ktoś na zewnątrz robił remont i zagłuszał wszystko. Zrezygnowany powlokłem się do domu, wygrażając w myślach tej jędzy Tsunade. Miałem zamiar przebrać się i wrócić. W końcu właśnie ważyły się losy mojego przyjaciela, który, z tego, co zdążyłem zauważyć, nie okazywał specjalnej skruchy. Mówił o jakieś propozycji…
O tym, że zostaje w Konoha, dowiedziałem się dopiero wieczorem w rezydencji. Wcześniej nikt nie chciał mi nic powiedzieć, łącznie z nim samym. Za to w domu opowiedział, a raczej wyciągnąłem z niego kawałek po kawałku całą historię. Słuchałem wszystkiego z coraz większym zdziwieniem i zszokowaniem. Zabił brata i poznał okrutną prawdę o swoim klanie. Kiedy mówił, że pierwotnie jego zamiarem była kolejna zemsta, zamarłem. Jednak na szczęście zdał sobie sprawę, że to do niczego nie prowadzi. Wrócił więc i przedstawił propozycję. On przestanie się mścić, oni przyjmą go z powrotem na takich samych zasadach, jak kiedyś. Właściwie, gdy o tym mówił, zdałem sobie sprawę, że to nie była propozycja, a raczej ultimatum. Nie mieli wyboru, inaczej prawda o klanie Uchiha ujrzałaby światło dzienne, a do tego nie mogli dopuścić. Tak czy inaczej, Sasuke miał zostać w wiosce, a ja byłem z tego powodu przeszczęśliwy, co dało się zauważyć z odległości kilometra. Tego dnia nie wróciłem do domu na noc. Zostałem u niego, nie mogąc się nagadać, no a poza tym, to były przecież jego urodziny. Urodziny, z okazji których nie on, ale ja dostałem najlepszy prezent, jaki można sobie wymarzyć…
Moje życie zmieniło się diametralnie. Co tu dużo mówić, zniknął ten zdołowany, cichy Naruto, a na jego miejscu pojawiłem się dawny ja. Szczęśliwy ja. Chodziłem z głową w chmurach, nie odstępowałem Sasuke nawet na krok, a usta mi się nie zamykały. On jak zwykle milcząco na to przyzwalał. Chyba musiałem być niezwykle irytujący dla żeńskiej części populacji Konohy, bo ilekroć któraś chciała do niego zagadać, pojawiałem się ja. On w tej kwestii nic się nie zmienił. Nadal całkowicie ignorował zabiegające o jego względy dziewczyny, a ja cieszyłem się z tego jak durny. Mimo że znowu stał się najbardziej pożądanym obiektem w wiosce, wyglądał, jakby go to najmniej interesowało. Tolerował jedynie Sakurę, która od trzech miesięcy była mężatką i teraz już podchodziła do nas obu z dystansem, śmiejąc się, że oto siedzą w pokoju jej dwie niedoszłe miłości. Sasuke był zaskoczony, gdy dowiedział się, że ją odrzuciłem. Jeszcze bardziej wyraz jego twarzy się zmienił, gdy poznał prawdę o moim stanie cywilnym. Nie nosiłem obrączki, przeszkadzała mi, więc musiałem powiedzieć wprost. Na moment w jego oczach dostrzegłem jakby nutkę żalu, ale uznałem, że to musiało być tylko przywidzenie, bo za moment już kpił ze mnie jak zawsze. Nic sobie z tego nie robiłem. Mógł się zachowywać jak tylko chciał, ja i tak wszystko wybaczałem. Był. Tylko to się liczyło.
Pół roku po tym, jak wrócił, po raz pierwszy w życiu pokłóciłem się z Hinatą. Wtedy znów nie wróciłem do domu na noc, a ona w desperacji wygarnęła, że więcej czasu spędzam w rezydencji Uchihy niż w domu i że prawie mnie nie widuje. Wzruszyłem tylko ramionami, co jeszcze bardziej ją rozgniewało. Kłóciliśmy się, przedstawiając swoje argumenty, aż w końcu padły te słowa:
– Sasuke to, Sasuke tamto… Czy na świecie nie istnieje nikt poza Sasuke? Może to z nim powinieneś się związać, a nie ze mną!
Zasłoniła usta rękami. Chyba nie chciała tego mówić, ale było za późno.  Pomyślałem wtedy gorzko, że trafiła w sedno.  Próbowałem nie dać tego po sobie poznać, jednak z marnym skutkiem. Nigdy nie byłem dobry w ukrywaniu tego typu emocji, nie gdy chodziło o Sasuke. On był, jest i będzie najważniejszą osobą w moim życiu.
– Naruto, poczekaj…
Nie chciałem słuchać. Chwyciłem bluzę z zamiarem wyjścia z domu. Gdzie idziesz? Kiedy wrócisz? Znów te pytania. Miałem dość. Tego małżeństwa, Hinaty, udawania dobrego męża i ukrywania prawdziwych uczuć. Wyszedłem. Lało jak z cebra, a ja nie wziąłem płaszcza. Trudno. Ruszyłem przed siebie energicznym krokiem. Wiedziałem, gdzie iść. Wiedziałem, co zrobić. Koniec z tym udawaniem. Musiałem powiedzieć mu, co do niego czuje. Nie mogłem dłużej żyć w ten sposób.
Stanąłem przed wejściem do rezydencji, cały ubłocony. Musiałem wyglądać jak siódme nieszczęście, ale nie przejmowałem się tym w ogóle. Już miałem zadzwonić, gdy nagle opuściła mnie cała odwaga. Może jednak nie powinienem tu przychodzić? Usłyszałem kroki za drzwiami. Błyskawicznie uskoczyłem, znajdując sobie na konarze pobliskiego drzewa wygodne miejsce do obserwacji. Po chwili drzwi domu otworzyły się, a właściciel rozejrzał się dookoła. Jego wzrok na chwile spoczął na mojej kryjówce, jednak zaraz powędrował dalej. Sasuke wzruszył ramionami i wrócił do środka. Odetchnąłem z ulga. Co jak co, ale ukrywanie się na drzewie przed domem najlepszego przyjaciela nie było normalne. Deszcz ani myślał przestać padać, a ja wciąż nie mogłem się zdecydować, co zrobić. Wymyślałem coraz to nowsze scenariusze rozmowy, każdy odrzucając i uznając za idiotyczny. Co jakiś czas w oknie sypialni Sasuke pojawiał się cień, wtedy odruchowo się cofałem, choć raczej nie mógł mnie tu zobaczyć. Po dobrej godzinie, kiedy byłem już przemoknięty do suchej nitki, drzwi rezydencji ponownie się otworzyły.
– Długo tam jeszcze będziesz siedział, młotku? – dobiegł mnie ironiczny głos. Sasuke opierał się o futrynę i patrzył prosto na mnie.
Z wrażenia omal nie spadłem. Więc jednak mnie zauważył. Zeskoczyłem z gałęzi, zakładając ręce za głowę i śmiejąc się, by ukryć zdenerwowanie.
– Sasuke, draniu, skąd wiedziałeś?
– Nie wiem jak ty, ale ja jestem shinobi – zakpił.
No oczywiście, wyczuł moją chakrę, a ja idiota, myśląc o niebieskich migdałach…
– Będziesz tak stał? – Pokręcił głowa z politowaniem.
Wszedłem, zażenowany całą sytuacją. Sasuke zamknął drzwi i poszedł do salonu. Zdjąłem i powiesiłem na wieszaku mokrą bluzę, ale reszta musiała wyschnąć na mnie.
– No więc powiesz mi, co robiłeś tyle czasu na drzewie przed moim domem? Podglądasz mnie?
– Nie! – Musiałem się chyba mocno zarumienić, bo popatrzył z satysfakcją.
– Więc? – naciskał.
– Chciałem porozmawiać.
– I po to siedziałeś na drzewie?
– Nie… No bo, to nie takie proste… – plątałem się.
Nie odpowiedział. Czekał chyba na dalszą część mojej wypowiedzi. Podjąłem decyzję. Raz kozie śmierć.
– Bo chodzi o to, że ja…, że ty…, że ja do ciebie… – oczywiście nie mogłem się wysłowić. Jak zawsze, gdy miałem coś ważnego do powiedzenia. – Kiedy odszedłeś, ja zdałem sobie z czegoś sprawę. Do tej pory ci tego nie mówiłem, ale nie wytrzymam dłużej…
– Chodzi ci o to, że lecisz na mnie? – spytał znudzonym głosem.
Zamrugałem oczami, nie wierząc w to, co usłyszałem. Nie, to na pewno pomyłka. Ale jednak słyszałem…
– Skąd wiesz? – Byłem zbyt zaskoczony, żeby w ogóle zaprzeczać.
– Widzę, jak się zachowujesz – stwierdził. – Jak zakochany kretyn.
– Co? Ja nie… Byłem aż tak oczywisty? – jęknąłem.
Jego spojrzenie potwierdziło moje obawy. Tylko, co teraz? Jeżeli wie…
–   Dlaczego mi nie powiedziałeś?
– Czekałem, aż sam do mnie z tym przyjdziesz. Wiesz, jaką satysfakcję sprawiało mi obserwowanie twoich mąk?
– To okrutne i niemoralne – zmarszczyłem brwi. Nie spodziewałem się, że z niego taki…
– Pff… Ty mi robisz kazania na temat moralności? Spójrz na siebie. Stoisz naprzeciwko mnie i marzysz, by zdradzić ze mną żonę – stwierdził, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
Zdradzić? Poczułem gorąco rozchodzące się po moim ciele, a następnie kumulujące gdzieś w dolnych partiach ciała. O czym ten Sasuke mówi, przecież on nie…
– Skąd wiesz, że ja chcę… – urwałem, widząc jego ironiczne spojrzenie i uniesione brwi.
– A nie chcesz?
– No… – nie wiedziałem, co powiedzieć, choć w środku wszystko aż krzyczało „CHCĘ”!
– Tak czy inaczej, masz do tego okazję właśnie teraz. – Stanął przy ścianie, krzyżując ręce na piersiach. Czekał.
– Mam okazję? – Nie wierzyłem w to, co mówi. – Draniu, to znaczy, że ty też..? – Nie, to nie tak miało wyglądać. Miało wyjść spontanicznie. A jeżeli się ze mnie nabija?
– Za dużo gadasz – stwierdził, a jego oczy zabłysły jakąś dziwną emocją. Chyba to mnie przekonało.
– Sasuke… – Podszedłem i dotknąłem kosmyka czarnych włosów. Po chwili jednak moja ręka opadła bezwładnie, a ja stałem jak kołek, z głupim wyrazem twarzy. Tyle razy sobie wyobrażałem ten moment, a gdy to działo się naprawdę, nie byłem w stanie nic zrobić. On niczego nie ułatwiał, z kpiącą miną obserwując moje poczynania, a raczej ich zupełny brak w tym momencie. Tak bardzo go pragnąłem, ale nie miałem pojęcia od czego zacząć. To był Uchiha, ten egocentryczny, wyniosły, arogancki drań. Jeden niewłaściwy ruch i na pewno mnie wyśmieje, wykpi, że jestem zbyt sentymentalny i zachowuję się jak zakochana baba.
– I co, tylko tyle? – Czarne oczy przewiercały mnie na wskroś. Och, jak on musiał się naigrywać teraz ze mnie, z mojej nieporadności. – Skoro to wszystko, to… – Ruszył w stronę schodów.
– Nie, czekaj! – To podziałało na mnie jak porządny kopniak. Co ja do cholery wyprawiam? Mam go tuż przed sobą, czekającego na mój ruch, a panikuję jak pensjonarka. Chwyciłem rękaw śnieżnobiałej koszuli i przyciągnąłem go do siebie. Był wyższy, więc musiałem stanąć na palcach, co było cholernie niewygodne. Chyba to zauważył, bo popchnął mnie na kanapę, a ja pociągnąłem go za sobą tak, że teraz siedział na mnie. Był ciężki, ale w tym momencie nie przeszkadzało mi to wcale. Chciałem tej bliskości, chciałem go czuć, nawet, gdy powodowało to lekki dyskomfort. Złapałem czarne włosy, może nawet odrobinę za mocno, ale nie zaprotestował. To dodało mi odwagi, bo już po chwili wbijałem się swoimi ustami w jego. W końcu mogłem poczuć ich smak, moje marzenia stawały się rzeczywistością. To działo się naprawdę. Nie byłem delikatny. Już dawno wyzbyłem się szczeniackiego przekonania, że pocałunek musi być subtelny. Ja subtelnością nigdy nie grzeszyłem, a w momencie, kiedy w grę wchodziło pożądanie, mogłem jedynie zachłannie i brutalnie gryźć jego wargi, czekając, aż pozwoli mi na coś więcej. Póki co nie pozwalał. Spod półprzymkniętych powiek obserwował moją twarz i dawał do zrozumienia, że za mało się staram. Zmuś mnie  – mówiły jego oczy, coraz bardziej błyszczące. Jedną ręką przejechałem wzdłuż kręgosłupa, a drugą pociągnąłem za włosy, odchylając jego głowę do tyłu. Chyba się tego nie spodziewał, bo na moment otworzył usta, co wykorzystałem z pełną premedytacją, wsuwając do środka język. Najwidoczniej spodobała mu się taka zabawa, bo po chwili poczułem dość mocny ból. Ugryzł mnie, udając, że chce pozbyć się „intruza”.  Mruknąłem coś, ale nie zamierzałem uciekać.  Spojrzałem prosto w czarne oczy i pokręciłem lekko głową, dając do zrozumienia, że w taki sposób się mnie nie pozbędzie. Próbował jeszcze kilka razy, ale byłem nieugięty. W końcu chyba uznał, że wystarczająco udowodniłem swój upór, bo rozchylił wargi, tym razem dobrowolnie, dając mi pełne pole do popisu. Na to czekałem. Położyłem ręce na jego biodrach i pogłębiłem pocałunek. Trącałem jego język, oczekując reakcji, ale dzielnie się trzymał. Nie zniechęcało mnie to. Wręcz przeciwnie. Wiedziałem, że to tylko gra i kontroluje się resztkami sił, bo jego oczy zaczynały płonąć. Skapitulował, gdy moja ręka, jakby od niechcenia, przesunęła się po wewnętrznej stronie uda. Drgnął nieznacznie i znów, tym razem chyba nie do końca świadomie, zacisnął zęby. Po chwili uniósł się lekko i przycisnął mnie do oparcia kanapy. Jego język nie czekał już biernie, tak samo jak ręce, które wsunęły się pod moją koszulkę. Wykorzystał moment, gdy brakło powietrza i odsunęliśmy się na ułamek sekundy, by pozbawić mnie tej części garderoby. Znudziła mu się już najwyraźniej poza kamiennego posągu i z marszu przejął inicjatywę, nie zawracając sobie zupełnie głowy jakimiś niepotrzebnymi pytaniami o zgodę. Jego władcza natura dawała o sobie znać, a ja bynajmniej się temu nie przeciwstawiałem. W moich najskrytszych fantazjach zawsze on dominował i byłoby dziwnie, gdyby rzeczywistość okazała się inna. Przymknąłem oczy, oddając się całkowicie jego kontroli. Czarne włosy muskały moją twarz, a usta i język pokazywały, co to znaczy namiętność. Zaczynałem drżeć z podniecenia, coraz mocniej odczuwałem nacisk w spodniach, tym bardziej, że napierał na mnie całym ciałem.  Po chwili oderwał się od moich ust i zszedł w okolice szyi. Odchyliłem głowę do tyłu, oddychając ciężko. Drażnił się ze mną, ocierając co chwila biodrami o mój brzuch. Działał na mnie niesamowicie, nie wiedziałem czy będę w stanie długo tak wytrzymać. Raczej nie, kiedy on się w ten sposób porusza, kiedy…
– Sasuke… – jęknąłem. Spojrzał na mnie i chyba zrozumiał, bo wstał i pociągnął mnie za sobą. Znów przyssał się ustami do mojej szyi, ale jednocześnie lekko popchnął mnie w stronę schodów. Nie widziałem, jak idę, cofałem się na oślep, a on był zbyt zajęty majstrowaniem przy moim rozporku, by zwrócić na to uwagę. Najpierw wpadliśmy na barierkę, potem potknąłem się o stopień… Moje spodnie zostały gdzieś na podłodze, a ja siłowałem się z elementami jego garderoby Nie mogłem rozwiązać tego cholernego sznurka. Chciałem byle jak, byle szybko, a zaplatałem jeszcze gorszy węzeł niż na początku. Pokręcił głową, stwierdzając złośliwie, że jestem do niczego, bo nawet nie potrafię go rozebrać. Nie przyjąłem się tym wcale. Jego niecierpliwe ręce i ciepły oddech na karku, mówiły co innego. Jakoś dotarliśmy na górę, drzwi ustąpiły pod naporem naszych ciał. Zatrzymał się na chwilę.
– Zaraz nie będzie odwrotu – szepnął.
– Dla mnie już od dawna go nie ma – stwierdziłem zdecydowanym tonem.
Tylko na to czekał. Nie bawiąc się w już w żadne wstępy, rzucił mnie na łóżko, znów atakując językiem szyję. Próbowałem zrobić coś z tym węzłem, ale nie ustępował. Sasuke, zniecierpliwiony moimi poczynaniami, chwycił kunai i po prostu go przeciął, odrzucając gdzieś w kąt, razem z inną częścią garderoby. Szybko pozbawiłem go koszuli, tak, że teraz mogłem w pełni podziwiać wyrzeźbioną przez lata ćwiczeń klatkę piersiową. Przysiągłbym, że na moment widziałem na bladej twarzy uśmiech zadowolenia, ale zaraz właściciel pozbawił mnie tego widoku, nachylając się i gryząc w ucho. Powoli przesuwał się w dół, z rozmysłem omijając najwrażliwsze miejsca na moim ciele. Wsunął kolano między uda, ocierając się raz po raz i doprowadzając mnie tym do białej gorączki.
– Sasuke… – wyjęczałem po raz kolejny jego imię, wbijając paznokcie w ramiona. Nigdy w życiu tak się nie czułem, to było stokroć lepsze od najśmielszej mojej wizji sennej. Ale to nie sen… Drżałem, gdy jego język badał moje ciało, tym razem już dokładnie, centymetr po centymetrze, dostarczając mi niesamowitych doznań. Kiedy w końcu ściągnął ze mnie bokserki,  sprawił, że wszystko dookoła zaczęło się zamazywać i wirować. Zupełnie nieświadomie, zostawiałem mu na plecach, coraz to mocniejsze, czerwone smugi. Doszedłem, myśląc w kółko o jednym i tym samym: Moje marzenie się spełniło. Rozum nie miał w tym momencie nic do powiedzenia, liczyły się tylko i wyłącznie namiętność i uczucia.
– Sasuke – wychrypiałem. Byłem szczęśliwy, choć wiedziałem, że to jeszcze nie wszystko, że to tylko wstęp, a prawdziwa zabawa dopiero przed nami. Leżał obok, czarne, pełne pożądania oczy wpatrywały się we mnie. Dotknąłem jego policzka. Dosłownie czułem, jak moja twarz emanuje szczęściem. Podniósł się i ułożył mnie w bardziej dogodny dla siebie sposób. Czekał. Wręcz pieścił mnie wzrokiem, a ja czułem, jak znów przechodzą mnie dreszcze. Wyciągnąłem ręce, chcąc pozbawić go reszty garderoby, ale nie pozwolił. Chwycił moje nadgarstki i przycisnął do poduszki.
– I co ja mam z tobą zrobić? – westchnął.
Spojrzałem zdziwiony. Jak to co masz zrobić – pomyślałem. – Działaj. A może on nie ma pojęcia jak? Ja zdążyłem na ten temat trochę poczytać, ale on… Próbowałem wyrwać się z uścisku i jakoś go nakierować, ale nie puszczał. Czekał, choć jego oddech był coraz cięższy. 
– Co mam teraz z tobą zrobić – powtórzył sugestywniej.
Ahh… Zrozumiałem. Ależ byłem tępy. On chciał to usłyszeć.
– Kochaj się ze mną – wyszeptałem niepewnie.
– Słucham? – uśmiechnął się złośliwie.
– Uchiha, ty draniu, kochaj się ze mną – tym razem usłyszałby mnie nawet, gdyby stał na parterze.
Puścił moje ręce, pozwalając bym pozbawił go po kolei spodni i bokserek. Całował moją szyję, ocierał się zmysłowo, co znów spowodowało wzrost pożądania. Błądziłem rękami po całym jego ciele, a on powoli przygotowywał mnie na najlepsze. Krok po kroku…  W końcu jego usta przylgnęły do moich, ręce znalazły się na biodrach i poczułem go w sobie.  Wstrzymałem oddech, próbowałem z całej siły nie myśleć o bólu, choć było to trudne. Chyba starał się nie poruszać, ale nie do końca to wychodziło. Chwyciłem jego głowę tak, by widzieć twarz. Wyglądał cudownie, czarne oczy wyrażały w tym momencie więcej niż kiedykolwiek.  Powoli zapominałem o bólu. Byłem gotowy na wszystko, co chciał mi dać. Poruszyłem się lekko. Zrozumiał…
Jakkolwiek próbowałbym opisać to, co nastąpiło potem, nie znalazłbym słów. Wiem jedno. Mógłbym wtedy umrzeć, a byłaby to najpiękniejsza śmierć, jaką można sobie wymarzyć. Już sam widok Sasuke był niesamowity i poruszający, a kilka jego cichych jęków, brzmiało dla mnie jak najpiękniejsza muzyka. Nawet on, mistrz panowania nad sobą, nie był w stanie całkowicie się kontrolować, choć nie przeczę, że bardzo się starał. Wtedy też, po raz pierwszy nazwałem moje uczucie do niego po imieniu. Kochałem go. Kochałem, jak nikogo na świecie i wiedziałem, że już nigdy nie pozwolę mu odejść. Choćbym miał go więzić wbrew woli – zrobię to. Zrobię, bo już wiem, że życie bez miłości jest nic nie warte.
– Młotku, śpij. – Silne ramię przyciągnęło mnie władczo. Nie sprzeciwiłem się. Należałem do niego. Nie zastanawiałem się, co będzie z moim małżeństwem. Na to przyjdzie czas jutro. To była chyba ostatnia myśl, po której zasnąłem.


16 maja 2009

Kłamstwo nie staje się prawdą tylko dlatego, że wierzy w nie więcej osób - 2

To była chyba najbardziej męcząca noc w moim życiu. Wierciłem się niespokojnie na łóżku, próbując zasnąć, ale ciągle coś w tym przeszkadzało. A to odgłosy zza okna, a to tykanie zegara. Było mi gorąco, ciężkie powietrze utrudniało oddychanie. Nie wiem, ile razy wstawałem, żeby ułożyć na nowo poduszkę. Ciągle szukałem na niej kawałka zimnego, nie rozgrzanego jeszcze przez moją głowę materiału, żeby choć na chwilę poczuć chłód pod rozpalonym policzkiem. Miałem okropne wyrzuty sumienia i wątpliwości. A jeżeli robię błąd? Może nie powinienem się żenić? Natłok myśli nie dawał mi spokoju, męczyłem się strasznie. Co jakiś czas zerkałem na budzik. Mała wskazówka przesuwała się leniwie. Druga godzina, trzecie, czwarta… Około piątej musiałem chyba jednak zasnąć, bo gdy po raz kolejny otworzyłem oczy była już siódma. Wstałem, trochę zbyt gwałtownie, bo zaraz zakręciło mi się w głowie. Byłem na wpół przytomny, ogarnięty jakimś dziwnym otępieniem. Do tego jeszcze ból brzucha spowodowany przez nerwy. Powlokłem się do łazienki, po drodze zerkając na duży kalendarz zdobiący jedną ze ścian pokoju. Dwudziesty drugi lipca był zakreślony czerwonym flamastrem. To Hinata uparła się, żeby koniecznie zaznaczyć tym kolorem. Czerwień jest barwą miłości – twierdziła. Nie miałem siły przeczyć. Pozwoliłem jej bazgrać, co tylko chciała, będąc jedynie wdzięcznym, że nie były to żadne serca ani tym podobne emblematy. Tego bym nie zniósł. Tym bardziej, że obok daty ślubu widniała inna, o wiele ważniejsza dla mnie. Dwudziesty trzeci – urodziny Sasuke.
Odkręciłem wodę i usiadłem na chłodnych kafelkach prysznicowych. Może to nie najmądrzejsze rozwiązanie, zważając, że woda była prawie lodowata, ale tylko tak mogłem wyrwać się z otępienia i zacząć normalnie egzystować. Drżałem z zimna, całe moje ciało protestowało przeciwko takiej temperaturze, ale szok termiczny podziałam na mój umysł. Zaczynałem trochę jaśniej myśleć, zmęczenie gdzieś odpływało. Po chwili podniosłem się, bo już powoli drętwiały mi palce, a nie miałem zamiaru nabawić się zapalenia płuc. Chociaż, może to by nie był najgłupszy pomysł – myślałem, wycierając włosy ręcznikiem. Jakaś część mnie aż krzyczała, prosząc, by wydarzyło się coś, co uniemożliwi mi dzisiaj zmianę stanu cywilnego. Niestety, rozum podpowiadał, że nic takiego nie będzie miało miejsca, chyba że sam zmienię zdanie, a na to było już za późno. Podjąłem decyzje kilka miesięcy temu i nie zamierzałem się wycofywać.
Nie miałem ochoty nic jeść, zresztą z tych nerwów i tak nie byłym w stanie niczego przełknąć. Tym razem kubki z ramenem zostały bezceremonialnie zepchnięte na bok, a ja przetrząsałem zawartość szafek w poszukiwaniu czegoś na uspokojenie. Jakaś herbatka czy coś… Oczywiście niczego takiego nie znalazłem, nie kupowałem tego typu specyfików, bo nigdy nie były mi potrzebne. Aż do teraz. Plułem sobie w brodę, że nie pomyślałem o tym wcześniej. Ale czy ja kiedykolwiek myślałem o czymś na zapas? Nie, bo po co? I teraz kłaniają się skutki w postaci bólu brzucha. Zrezygnowany usiadłem na krześle. Może to nie był najlepszy pomysł, aby być w takiej chwili samemu? Może obecność innej osoby chociaż na chwilę oderwałaby mnie od ponurych myśli? Iruka przez kilka dni nalegał, bym mu pozwolił przyjść i pomóc we wszystkim, ale nie zgodziłem się, uznając, że dam sobie radę. Protestował, twierdził, że pan młody nie powinien być sam na kilka godzin przed ślubem, bo wtedy zaczyna się wahać i wynajdywać milion powodów, żeby jednak się nie żenić. Nie uległem. Swoją drogą, ciekawe skąd miał takie informację, bo przecież nie z własnego doświadczenia. Tak czy inaczej, ostrzeżenia okazały się słuszne, tyle że w moim przypadku powód wahania był tylko jeden i miał nawet imię – Sasuke.
Stanąłem przed lustrem z miną skazańca. Ten ubiór nie odpowiadał mi pod żadnym względem. Zbyt sztywny, zbyt elegancki, zbyt niewygodny – mógłbym tak wyliczać jeszcze długo. Czułem się idiotycznie, ja i garnitur pasowaliśmy do siebie jak pięść do nosa. I jeszcze ten krawat. Iruka pokazywał, jak się go wiąże, ale zapomniałem. Teraz to przypominało raczej węzeł marynarski, a nie ozdobę. Westchnąłem zrezygnowany. Mimo że ta ceremonia była ostatnią rzeczą jakiej chciałem, to jednak miałem na tyle przyzwoitości, żeby nie zawstydzać panny młodej przed całą familią. W ogóle, nie sadziłem, że to wszystko sprawi tyle problemów. Choćby kwestia drużby. Naprawdę nie miałem pojęcia, kogo poprosić, z nikim nie przyjaźniłem się jakoś szczególnie. Koniec końców zdecydowałem się na Nejiego, on, jako rodzina przyszłej żony, był chyba najwłaściwszym kandydatem. Gorzej miała się sprawa z wyborem druhny, bo doszło tu do strasznego nieporozumienia. Hinata, nieświadoma uczuć Sakury, zaproponowała tę rolę właśnie jej, sądziła, że skoro się przyjaźnimy, zrobi mi tym przyjemność. Nie miałem pojęcia, co zamierza, w innym razie skutecznie bym jej to wyperswadował, ale wszystko odbyło się za moimi plecami. Sakura oczywiście odmówiła, przedstawiając chyba jakąś bardzo kiepską wymówkę, bo Hinata kilka dni zastanawiała się, czy przypadkiem wcześniej nie uraziła czymś mojej przyjaciółki. Ostatecznie rolę tę miała pełnić Tenten, którą na wieść, że będzie jej towarzyszył kolega z drużyny, skakała ze szczęścia. Westchnąłem i spojrzałem jeszcze raz na ten swój nieszczęsny węzeł. Ostatecznie uznałem, że poproszę kogoś na miejscu, by się tym zajął.

Długo zwlekałem z wyjściem, mimo że byłem już gotowy. Zawsze narzekałem na to moje małe mieszkanie, a teraz, gdy miałem opuścić je na zawsze, poczułem żal. Żyłem tu tyle lat, że praktycznie z każdą rzeczą wiązały się jakieś wspomnienia. Tu dorastałem, cieszyłem się swoimi zwycięstwami i wylewałem żale z powodu porażek. To była moja samotnia, prywatne zacisze, znające każdą najskrytszą tajemnicę. Usiadłem na łóżku i przesunąłem ręką po niebieskim materiale. Gdzieniegdzie wystawały jakieś nitki. To był już stary mebel, skrzypiał przy najmniejszym ruchu. Tej nocy spałem na nim po raz ostatni. Już nigdy więcej… Przymknąłem oczy. Jakże często leżałem tu zlany potem, drżący jeszcze na wspomnienie ostatniego snu z Sasuke w roli głównej. Ile razy nie wytrzymywałem napięcia i podniecony do granic możliwości, dawałem upust swojemu pożądaniu. Cztery ściany tego pokoju wielokrotnie były świadkiem moich jęków i westchnień, co noc imię Uchihy obijało się krzykiem o zimny beton. Wyobrażałem sobie, że jego silne ramiona przygniatają mnie brutalnie, a język błądzi po całym ciele. Wręcz czułem gorący oddech na szyi, gdy szeptał do ucha takie rzeczy, na których samo wspomnienie przechodziły mnie dreszcze ekstazy… Rano budziłem się w brudnej, umazanej pościeli, z wyrzutami sumienia. Nie powinienem był tego robić, ale nie potrafiłem przestać. Wciągało jak narkotyk. Uzależniłem się, być może dlatego, że to były jedyne momenty, kiedy on wydawał mi się tak realny. Jakbym go miał na wyciągniecie ręki, jego twarz w moich myślach była taka prawdziwa. Mówił do mnie, całował, pieścił… Wtedy wszystko wydawało się możliwe. Był przy mnie, a ja coraz bardziej zaczynałem zatracać granicę między marzeniami a rzeczywistością. Miałem swój własny, intymny świat, w którym czułem coś na kształt szczęścia. Niestety, po nocy nastawał dzień i brutalna prawda dawała o sobie znać. Sasuke nie jest mój. Znikała euforia, a pojawiała się niepewność, obawa przed tym, że kiedyś pogrążę się całkowicie, zwariuję. Teraz to wszystko się skończy. Może i dobrze, że w końcu iluzję zastąpi mi prawdziwe życie? Potrzebowałem uwolnić się od złudzeń. O, ironio losu! Zwykle ludzie chwytają się wyimaginowanego świata by oderwać myśli od rzeczywistości, a u mnie było dokładnie na odwrót.
– Jestem beznadziejny – jęknąłem, kładąc głowę na poduszce. Nie miałem ochoty wstawać. Teraz, gdy te wszystkie wspomnienia stanęły mi jak żywe przed oczami, niepewność co do słuszności wyboru osiągnęła punkt kulminacyjny. Czułem się tak, jakbym odrzucał Sasuke, na rzecz innego życia. Wiedziałem, że to chore i nienormalne, ale znów przestawałem myśleć racjonalnie. Po raz kolejny ogarniało mnie dziwne otępienie, tęsknota… Dość. Jakiś głos w mojej głowie przeciwstawił się tym myślom. Otworzyłem oczy i zdałem sobie sprawę, że właśnie gniotę swój garnitur ślubny. Wstałem i zdecydowanym krokiem poszedłem do łazienki, by obmyć twarz. Musiałem wziąć się w garść i zrobić to, co trzeba.

* * *


Obudziły mnie promienie słońca wpadające przez niedokładnie zasłonięte okno. Uniosłem powieki, krzywiąc się niemiłosiernie. Trzeba będzie coś z tym zrobić – pomyślałem. Wstałem powoli, leniwie przeciągając się na wszystkie strony i poszedłem boso do kuchni. O tak, teraz mogłem sobie pozwolić na chodzenie w ten sposób, bez obawy, że wdepnę w jakiś kubek po ramenie czy inne śmieci. Podłoga, zresztą nie tylko ona, lśniła czystością.
– Dzień dobry, Hinata. – Pocałowałem żonę w policzek i usiadłem przy stole, na którym już czekało śniadanie.
– Dzień dobry – uśmiechnęła się.
Tak, ja, Naruto Uzumaki, swego czasu roztrzepany, nieokrzesany dzieciak, byłem żonaty od dwóch lat. Dokładnie dwadzieścia cztery miesiące temu był nasz ślub. Ślub, który tak szczerze mówiąc, pamiętam jak przez mgłę. Wyraźniej rysowało mi się w pamięci tylko kilka szczegółów. Słowa Iruki „jak się czuję ze świadomością, że zaraz stracę wolność?”, na które nie byłem w stanie nic odpowiedzieć, bo jedyne, co przychodziło mi do głowy, to myśl, że wolność straciłem już wiele lat temu, i moment przysięgi, przy którym modliłem się, aby ktoś odkrył moje myśli i zaprotestował. Zawahałem się wtedy dość wyraźnie, ale chyba zostało to uznane za wynik tremy. Poza tym wszystko zlewało się w jedną całość – począwszy od ceremonii, skończywszy na weselu, na którym wypiłem trochę za dużo. Zresztą, teraz to i tak nie było ważne, bo przez dwa lata zdążyłem poukładać sobie jakoś myśli i przywyknąć do nowego życia i roli. Nie przyszło mi to łatwo, ale krok po kroku… Pamiętam, jak przez pierwsze kilka tygodni budziłem się w nocy, mamrocząc imię Uchihy. Hinata za każdym razem wydawała się zaniepokojona, ale na moje szczęście myślała, że męczą mnie koszmary. Gdyby tylko wiedziała, co to były za sny. Byłem zmuszony spać w obcisłych bokserkach, żeby tylko czegoś nie odkryła.
– Mam dla ciebie wiadomość, na pewno się ucieszysz – Hinata przerwała moje rozmyślania, stawiając na stole swój kubek.
Mruknąłem coś w odpowiedzi. Nie chciałem dzisiaj angażować się w żadne rozmowy. Dwudziesty trzecie lipca to były urodziny Sasuke, a w ten dzień zwykle byłem nie do życia.
– Twój przyjaciel wrócił do wioski.
Zakrztusiłem się herbatą. Oczy zaszły łzami, nie mogłem złapać oddechu. Hinata klepnęła mnie parę razy w plecy, doprowadzając do stanu równowagi.
– Mój przyjaciel? Co masz na myśli – prawie nie śmiałem uwierzyć w pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy. Nie, to niemożliwe. To na pewno któryś z naszych znajomych po prostu skończył jakąś długa misję i…
– Sasuke Uchiha wrócił. Był u Hokage, widziałam rano Shizune, powiedziała mi.
Nie, to niemożliwe… Serce zaczęło mi walić z zawrotną szybkością. Patrzyłem na stojącą w kuchni Hinatę, tak spokojnie i z uśmiechem na ustach informującą, że mój Sasuke, moje marzenie senne, człowiek, przez którego stałem się prawie obłąkany, jest w Konoha. To niemożliwe… Teraz, kiedy zaczynałem powoli godzić się z faktem, że nigdy go już nie spotkam, on wrócił. Wstałem, gwałtownie odsuwając krzesło i zakładając byle jakie buty, wybiegłem z mieszkania. Musiałem przekonać się na własne oczy. Nie uwierzę, dopóki nie zobaczę. Biegłem w stronę siedziby Hokage. Może jeszcze tam jest. Na pewno, raczej nie puściliby go tak szybko. Nie po tym wszystkim. Nigdy ta odległość nie wydawała mi się tak straszna, jak teraz. Już, prawie… Chwyciłem za klamkę drzwi gabinetu, zupełnie nie zawracając sobie głowy pukaniem.

Był tam. Sam. Stał oparty o ścianę z lekko pochyloną głową i przymkniętymi powiekami. Wysoki, smukły, jeszcze przystojniejszy niż wtedy, gdy widziałem go po raz ostatni. Otworzył oczy, chcąc się chyba przekonać, kto zakłóca mu spokój tak nagłym wtargnięciem. Po chwili coś na kształt ironicznego uśmiechu pojawiło się na jego ustach.
– Ciekawy strój, młotku – zakpił, lustrując mnie wzrokiem.
Zupełnie zapomniałem, że przybiegłem tu w samych bokserkach i koszulce do spania. Musiałem wyglądać naprawdę idiotycznie, w dodatku z rozdziawionymi ustami, które dopiero po chwili zamknąłem. Chyba zauważył moje zmieszanie, bo pokręcił głową, jakby z politowaniem. Tak, to zdecydowanie on. Uchiha we własnej osobie. Był tu. Prawdziwy. Jego spojrzenia i wrednego charakteru nie dałoby się podrobić. Stałem jak kołek i gapiłem się na jego wspaniałą sylwetkę, bladą twarz, błyszczące czarne oczy. On. Mój Sasuke. Jest tu. Myśli zdawały się wyciekać ze mnie jak chakra Kyuubiego. Choroba duszy znów dała o sobie znać, tym razem jeszcze silniejszymi objawami. Objawami, które omal nie przyprawiły mnie o atak serca. Jak bomba z opóźnionym zapłonem. W jednej chwili wszystko, co miało miejsce do tej pory, przestało mnie obchodzić. Najchętniej rzuciłbym się na niego, chwycił te czarne włosy i wbił ustami w jego wargi. Pozbawiłbym go tej nieskazitelnie białej koszuli i pieścił rękoma obojczyki, tors, plecy… Cholera, nie teraz – uświadomiłem sobie, że zaczyna mnie ogarniać pożądanie, a koszulka nie będzie w stanie tego ukryć. Musiałem się opanować.
– Sasuke – wychrypiałem. Chciałem rozpocząć jakąś rozmowę, ale nie mogłem sklecić najprostszego zdania. Wydawało mi się, że to pomieszczenie jest strasznie duszne, nie miałem czym oddychać. Oparłem się o drzwi, dla utrzymania równowagi. Nie miałem pojęcia, co się ze mną dzieje, byłem zażenowany swoją chwilową słabością, zwłaszcza że on nie spuszczał ze mnie wzroku. Nie mogłem sobie na to pozwolić, byłem silnym shinobi. Chyba zauważył, że coś jest nie tak, bo po chwili już był obok i przyglądał mi się z dziwną miną.
– Co z tobą, młotku?
– Nic, draniu. Dlaczego jesteś tu sam? – Próbowałem się pozbierać i odzyskać swój zwykły rezon, ale nie ułatwiał sprawy.
– Dywagują gdzieś na mój temat. Rozważają propozycję. – Sasuke położył rękę nad moją głową i oparł się tak jakby od niechcenia.
– Jaką propozycję? – spytałem, choć teraz nie byłem tym szczególnie zainteresowany. Całą siłą woli starałem się nie zrobić czegoś głupiego. Twarz Sasuke była centralnie naprzeciwko mojej, jego włosy łaskotały mnie po policzku. Był zdecydowanie za blisko, bym mógł logicznie myśleć.
– Długa historia. – Odsunął się i znów stanął przy oknie.
Odetchnąłem głęboko parę razy, próbując odzyskać równowagę. Starałem się nie patrzeć na niego, tylko myśleć o najbardziej aseksualnych rzeczach na świecie. Chyba działało…
– Ale ty… – dodał po chwili. – Nie rozumiem. Próbowałem cię zabić, a zachowujesz się, jak gdyby nigdy nic. Czyżbyś był jeszcze głupszy niż kiedyś?
Podniosłem głowę. Te obraźliwe słowa, nie nabrałem się na nie. Ton go zdradził. Przypomniało mi się, jak kiedyś też tak do mnie mówił, nadymając przy tym śmiesznie policzki. Wyobraziłem sobie dorosłego Sasuke, takiego nadętego i nie byłem w stanie powstrzymać śmiechu. Prychnął, odwracając się plecami.
– Nie wierzę w to, że chciałeś mnie zabić. – Podszedłem i objąłem go krótko. Drgnął, nie spodziewał się tego.
– Co robisz? – Wydawał się zdezorientowany.
– Zostaniesz? Sasuke? – spytałem cicho.
Wzruszył tylko ramionami.
– Może.