Sasuke
nie pożyczył Naruto samochodu. Nie pomogły żadne negocjacje, prośby ani nawet
groźby. Uparł się jak osioł, że na weekendową premierę nowej gry wybierze się
akurat Hondą. Również zapewnienia brata, że przecież może jechać razem z nim,
nic nie dały.
–
Nie będę puszczał żadnego reggae – spróbował jeszcze raz go przekonać Itachi,
przytrzymując kolanem wielką, wyładowaną po brzegi, papierową torbę z zakupami
i otwierając wygrzebanym chwilę wcześniej z kieszeni kluczem drzwi wejściowe.
Sasuke tylko wzruszył ramionami i pchnąwszy drzwi ramieniem, wszedł do domu. On
również niósł zakupy, dwie duże torby, zza których ledwo co widział. Łup!
Akamaru skoczył w ich stronę jak śnieżny pocisk armatni, omal nie zwalając z
nóg. Kilka pomidorów wypadło z torby Itachiego i potoczyło się po podłodze
przedpokoju. Akamaru, próbując złapać wszystkie naraz, połowę porozgniatał
łapami.
–
Po co mamie tyle tego? – Sasuke odstawił zakupy na stół. Zdjął kurtkę i
ubłocone buty. – Przecież ona nawet nie potrafi gotować.
–
Potrafi, potrafi. Kiedyś robiła świetne naleśniki z serem, mówię ci. A,
właśnie, zapomniałam ci powiedzieć, że to nie dla mamy, bo zdecydowali się
pojechać dzień wcześniej, tylko dla
mnie. Chłopaki wpadają dzisiaj na becikowe.