16 maja 2009

Kłamstwo nie staje się prawdą tylko dlatego, że wierzy w nie więcej osób - 2

To była chyba najbardziej męcząca noc w moim życiu. Wierciłem się niespokojnie na łóżku, próbując zasnąć, ale ciągle coś w tym przeszkadzało. A to odgłosy zza okna, a to tykanie zegara. Było mi gorąco, ciężkie powietrze utrudniało oddychanie. Nie wiem, ile razy wstawałem, żeby ułożyć na nowo poduszkę. Ciągle szukałem na niej kawałka zimnego, nie rozgrzanego jeszcze przez moją głowę materiału, żeby choć na chwilę poczuć chłód pod rozpalonym policzkiem. Miałem okropne wyrzuty sumienia i wątpliwości. A jeżeli robię błąd? Może nie powinienem się żenić? Natłok myśli nie dawał mi spokoju, męczyłem się strasznie. Co jakiś czas zerkałem na budzik. Mała wskazówka przesuwała się leniwie. Druga godzina, trzecie, czwarta… Około piątej musiałem chyba jednak zasnąć, bo gdy po raz kolejny otworzyłem oczy była już siódma. Wstałem, trochę zbyt gwałtownie, bo zaraz zakręciło mi się w głowie. Byłem na wpół przytomny, ogarnięty jakimś dziwnym otępieniem. Do tego jeszcze ból brzucha spowodowany przez nerwy. Powlokłem się do łazienki, po drodze zerkając na duży kalendarz zdobiący jedną ze ścian pokoju. Dwudziesty drugi lipca był zakreślony czerwonym flamastrem. To Hinata uparła się, żeby koniecznie zaznaczyć tym kolorem. Czerwień jest barwą miłości – twierdziła. Nie miałem siły przeczyć. Pozwoliłem jej bazgrać, co tylko chciała, będąc jedynie wdzięcznym, że nie były to żadne serca ani tym podobne emblematy. Tego bym nie zniósł. Tym bardziej, że obok daty ślubu widniała inna, o wiele ważniejsza dla mnie. Dwudziesty trzeci – urodziny Sasuke.
Odkręciłem wodę i usiadłem na chłodnych kafelkach prysznicowych. Może to nie najmądrzejsze rozwiązanie, zważając, że woda była prawie lodowata, ale tylko tak mogłem wyrwać się z otępienia i zacząć normalnie egzystować. Drżałem z zimna, całe moje ciało protestowało przeciwko takiej temperaturze, ale szok termiczny podziałam na mój umysł. Zaczynałem trochę jaśniej myśleć, zmęczenie gdzieś odpływało. Po chwili podniosłem się, bo już powoli drętwiały mi palce, a nie miałem zamiaru nabawić się zapalenia płuc. Chociaż, może to by nie był najgłupszy pomysł – myślałem, wycierając włosy ręcznikiem. Jakaś część mnie aż krzyczała, prosząc, by wydarzyło się coś, co uniemożliwi mi dzisiaj zmianę stanu cywilnego. Niestety, rozum podpowiadał, że nic takiego nie będzie miało miejsca, chyba że sam zmienię zdanie, a na to było już za późno. Podjąłem decyzje kilka miesięcy temu i nie zamierzałem się wycofywać.
Nie miałem ochoty nic jeść, zresztą z tych nerwów i tak nie byłym w stanie niczego przełknąć. Tym razem kubki z ramenem zostały bezceremonialnie zepchnięte na bok, a ja przetrząsałem zawartość szafek w poszukiwaniu czegoś na uspokojenie. Jakaś herbatka czy coś… Oczywiście niczego takiego nie znalazłem, nie kupowałem tego typu specyfików, bo nigdy nie były mi potrzebne. Aż do teraz. Plułem sobie w brodę, że nie pomyślałem o tym wcześniej. Ale czy ja kiedykolwiek myślałem o czymś na zapas? Nie, bo po co? I teraz kłaniają się skutki w postaci bólu brzucha. Zrezygnowany usiadłem na krześle. Może to nie był najlepszy pomysł, aby być w takiej chwili samemu? Może obecność innej osoby chociaż na chwilę oderwałaby mnie od ponurych myśli? Iruka przez kilka dni nalegał, bym mu pozwolił przyjść i pomóc we wszystkim, ale nie zgodziłem się, uznając, że dam sobie radę. Protestował, twierdził, że pan młody nie powinien być sam na kilka godzin przed ślubem, bo wtedy zaczyna się wahać i wynajdywać milion powodów, żeby jednak się nie żenić. Nie uległem. Swoją drogą, ciekawe skąd miał takie informację, bo przecież nie z własnego doświadczenia. Tak czy inaczej, ostrzeżenia okazały się słuszne, tyle że w moim przypadku powód wahania był tylko jeden i miał nawet imię – Sasuke.
Stanąłem przed lustrem z miną skazańca. Ten ubiór nie odpowiadał mi pod żadnym względem. Zbyt sztywny, zbyt elegancki, zbyt niewygodny – mógłbym tak wyliczać jeszcze długo. Czułem się idiotycznie, ja i garnitur pasowaliśmy do siebie jak pięść do nosa. I jeszcze ten krawat. Iruka pokazywał, jak się go wiąże, ale zapomniałem. Teraz to przypominało raczej węzeł marynarski, a nie ozdobę. Westchnąłem zrezygnowany. Mimo że ta ceremonia była ostatnią rzeczą jakiej chciałem, to jednak miałem na tyle przyzwoitości, żeby nie zawstydzać panny młodej przed całą familią. W ogóle, nie sadziłem, że to wszystko sprawi tyle problemów. Choćby kwestia drużby. Naprawdę nie miałem pojęcia, kogo poprosić, z nikim nie przyjaźniłem się jakoś szczególnie. Koniec końców zdecydowałem się na Nejiego, on, jako rodzina przyszłej żony, był chyba najwłaściwszym kandydatem. Gorzej miała się sprawa z wyborem druhny, bo doszło tu do strasznego nieporozumienia. Hinata, nieświadoma uczuć Sakury, zaproponowała tę rolę właśnie jej, sądziła, że skoro się przyjaźnimy, zrobi mi tym przyjemność. Nie miałem pojęcia, co zamierza, w innym razie skutecznie bym jej to wyperswadował, ale wszystko odbyło się za moimi plecami. Sakura oczywiście odmówiła, przedstawiając chyba jakąś bardzo kiepską wymówkę, bo Hinata kilka dni zastanawiała się, czy przypadkiem wcześniej nie uraziła czymś mojej przyjaciółki. Ostatecznie rolę tę miała pełnić Tenten, którą na wieść, że będzie jej towarzyszył kolega z drużyny, skakała ze szczęścia. Westchnąłem i spojrzałem jeszcze raz na ten swój nieszczęsny węzeł. Ostatecznie uznałem, że poproszę kogoś na miejscu, by się tym zajął.

Długo zwlekałem z wyjściem, mimo że byłem już gotowy. Zawsze narzekałem na to moje małe mieszkanie, a teraz, gdy miałem opuścić je na zawsze, poczułem żal. Żyłem tu tyle lat, że praktycznie z każdą rzeczą wiązały się jakieś wspomnienia. Tu dorastałem, cieszyłem się swoimi zwycięstwami i wylewałem żale z powodu porażek. To była moja samotnia, prywatne zacisze, znające każdą najskrytszą tajemnicę. Usiadłem na łóżku i przesunąłem ręką po niebieskim materiale. Gdzieniegdzie wystawały jakieś nitki. To był już stary mebel, skrzypiał przy najmniejszym ruchu. Tej nocy spałem na nim po raz ostatni. Już nigdy więcej… Przymknąłem oczy. Jakże często leżałem tu zlany potem, drżący jeszcze na wspomnienie ostatniego snu z Sasuke w roli głównej. Ile razy nie wytrzymywałem napięcia i podniecony do granic możliwości, dawałem upust swojemu pożądaniu. Cztery ściany tego pokoju wielokrotnie były świadkiem moich jęków i westchnień, co noc imię Uchihy obijało się krzykiem o zimny beton. Wyobrażałem sobie, że jego silne ramiona przygniatają mnie brutalnie, a język błądzi po całym ciele. Wręcz czułem gorący oddech na szyi, gdy szeptał do ucha takie rzeczy, na których samo wspomnienie przechodziły mnie dreszcze ekstazy… Rano budziłem się w brudnej, umazanej pościeli, z wyrzutami sumienia. Nie powinienem był tego robić, ale nie potrafiłem przestać. Wciągało jak narkotyk. Uzależniłem się, być może dlatego, że to były jedyne momenty, kiedy on wydawał mi się tak realny. Jakbym go miał na wyciągniecie ręki, jego twarz w moich myślach była taka prawdziwa. Mówił do mnie, całował, pieścił… Wtedy wszystko wydawało się możliwe. Był przy mnie, a ja coraz bardziej zaczynałem zatracać granicę między marzeniami a rzeczywistością. Miałem swój własny, intymny świat, w którym czułem coś na kształt szczęścia. Niestety, po nocy nastawał dzień i brutalna prawda dawała o sobie znać. Sasuke nie jest mój. Znikała euforia, a pojawiała się niepewność, obawa przed tym, że kiedyś pogrążę się całkowicie, zwariuję. Teraz to wszystko się skończy. Może i dobrze, że w końcu iluzję zastąpi mi prawdziwe życie? Potrzebowałem uwolnić się od złudzeń. O, ironio losu! Zwykle ludzie chwytają się wyimaginowanego świata by oderwać myśli od rzeczywistości, a u mnie było dokładnie na odwrót.
– Jestem beznadziejny – jęknąłem, kładąc głowę na poduszce. Nie miałem ochoty wstawać. Teraz, gdy te wszystkie wspomnienia stanęły mi jak żywe przed oczami, niepewność co do słuszności wyboru osiągnęła punkt kulminacyjny. Czułem się tak, jakbym odrzucał Sasuke, na rzecz innego życia. Wiedziałem, że to chore i nienormalne, ale znów przestawałem myśleć racjonalnie. Po raz kolejny ogarniało mnie dziwne otępienie, tęsknota… Dość. Jakiś głos w mojej głowie przeciwstawił się tym myślom. Otworzyłem oczy i zdałem sobie sprawę, że właśnie gniotę swój garnitur ślubny. Wstałem i zdecydowanym krokiem poszedłem do łazienki, by obmyć twarz. Musiałem wziąć się w garść i zrobić to, co trzeba.

* * *


Obudziły mnie promienie słońca wpadające przez niedokładnie zasłonięte okno. Uniosłem powieki, krzywiąc się niemiłosiernie. Trzeba będzie coś z tym zrobić – pomyślałem. Wstałem powoli, leniwie przeciągając się na wszystkie strony i poszedłem boso do kuchni. O tak, teraz mogłem sobie pozwolić na chodzenie w ten sposób, bez obawy, że wdepnę w jakiś kubek po ramenie czy inne śmieci. Podłoga, zresztą nie tylko ona, lśniła czystością.
– Dzień dobry, Hinata. – Pocałowałem żonę w policzek i usiadłem przy stole, na którym już czekało śniadanie.
– Dzień dobry – uśmiechnęła się.
Tak, ja, Naruto Uzumaki, swego czasu roztrzepany, nieokrzesany dzieciak, byłem żonaty od dwóch lat. Dokładnie dwadzieścia cztery miesiące temu był nasz ślub. Ślub, który tak szczerze mówiąc, pamiętam jak przez mgłę. Wyraźniej rysowało mi się w pamięci tylko kilka szczegółów. Słowa Iruki „jak się czuję ze świadomością, że zaraz stracę wolność?”, na które nie byłem w stanie nic odpowiedzieć, bo jedyne, co przychodziło mi do głowy, to myśl, że wolność straciłem już wiele lat temu, i moment przysięgi, przy którym modliłem się, aby ktoś odkrył moje myśli i zaprotestował. Zawahałem się wtedy dość wyraźnie, ale chyba zostało to uznane za wynik tremy. Poza tym wszystko zlewało się w jedną całość – począwszy od ceremonii, skończywszy na weselu, na którym wypiłem trochę za dużo. Zresztą, teraz to i tak nie było ważne, bo przez dwa lata zdążyłem poukładać sobie jakoś myśli i przywyknąć do nowego życia i roli. Nie przyszło mi to łatwo, ale krok po kroku… Pamiętam, jak przez pierwsze kilka tygodni budziłem się w nocy, mamrocząc imię Uchihy. Hinata za każdym razem wydawała się zaniepokojona, ale na moje szczęście myślała, że męczą mnie koszmary. Gdyby tylko wiedziała, co to były za sny. Byłem zmuszony spać w obcisłych bokserkach, żeby tylko czegoś nie odkryła.
– Mam dla ciebie wiadomość, na pewno się ucieszysz – Hinata przerwała moje rozmyślania, stawiając na stole swój kubek.
Mruknąłem coś w odpowiedzi. Nie chciałem dzisiaj angażować się w żadne rozmowy. Dwudziesty trzecie lipca to były urodziny Sasuke, a w ten dzień zwykle byłem nie do życia.
– Twój przyjaciel wrócił do wioski.
Zakrztusiłem się herbatą. Oczy zaszły łzami, nie mogłem złapać oddechu. Hinata klepnęła mnie parę razy w plecy, doprowadzając do stanu równowagi.
– Mój przyjaciel? Co masz na myśli – prawie nie śmiałem uwierzyć w pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy. Nie, to niemożliwe. To na pewno któryś z naszych znajomych po prostu skończył jakąś długa misję i…
– Sasuke Uchiha wrócił. Był u Hokage, widziałam rano Shizune, powiedziała mi.
Nie, to niemożliwe… Serce zaczęło mi walić z zawrotną szybkością. Patrzyłem na stojącą w kuchni Hinatę, tak spokojnie i z uśmiechem na ustach informującą, że mój Sasuke, moje marzenie senne, człowiek, przez którego stałem się prawie obłąkany, jest w Konoha. To niemożliwe… Teraz, kiedy zaczynałem powoli godzić się z faktem, że nigdy go już nie spotkam, on wrócił. Wstałem, gwałtownie odsuwając krzesło i zakładając byle jakie buty, wybiegłem z mieszkania. Musiałem przekonać się na własne oczy. Nie uwierzę, dopóki nie zobaczę. Biegłem w stronę siedziby Hokage. Może jeszcze tam jest. Na pewno, raczej nie puściliby go tak szybko. Nie po tym wszystkim. Nigdy ta odległość nie wydawała mi się tak straszna, jak teraz. Już, prawie… Chwyciłem za klamkę drzwi gabinetu, zupełnie nie zawracając sobie głowy pukaniem.

Był tam. Sam. Stał oparty o ścianę z lekko pochyloną głową i przymkniętymi powiekami. Wysoki, smukły, jeszcze przystojniejszy niż wtedy, gdy widziałem go po raz ostatni. Otworzył oczy, chcąc się chyba przekonać, kto zakłóca mu spokój tak nagłym wtargnięciem. Po chwili coś na kształt ironicznego uśmiechu pojawiło się na jego ustach.
– Ciekawy strój, młotku – zakpił, lustrując mnie wzrokiem.
Zupełnie zapomniałem, że przybiegłem tu w samych bokserkach i koszulce do spania. Musiałem wyglądać naprawdę idiotycznie, w dodatku z rozdziawionymi ustami, które dopiero po chwili zamknąłem. Chyba zauważył moje zmieszanie, bo pokręcił głową, jakby z politowaniem. Tak, to zdecydowanie on. Uchiha we własnej osobie. Był tu. Prawdziwy. Jego spojrzenia i wrednego charakteru nie dałoby się podrobić. Stałem jak kołek i gapiłem się na jego wspaniałą sylwetkę, bladą twarz, błyszczące czarne oczy. On. Mój Sasuke. Jest tu. Myśli zdawały się wyciekać ze mnie jak chakra Kyuubiego. Choroba duszy znów dała o sobie znać, tym razem jeszcze silniejszymi objawami. Objawami, które omal nie przyprawiły mnie o atak serca. Jak bomba z opóźnionym zapłonem. W jednej chwili wszystko, co miało miejsce do tej pory, przestało mnie obchodzić. Najchętniej rzuciłbym się na niego, chwycił te czarne włosy i wbił ustami w jego wargi. Pozbawiłbym go tej nieskazitelnie białej koszuli i pieścił rękoma obojczyki, tors, plecy… Cholera, nie teraz – uświadomiłem sobie, że zaczyna mnie ogarniać pożądanie, a koszulka nie będzie w stanie tego ukryć. Musiałem się opanować.
– Sasuke – wychrypiałem. Chciałem rozpocząć jakąś rozmowę, ale nie mogłem sklecić najprostszego zdania. Wydawało mi się, że to pomieszczenie jest strasznie duszne, nie miałem czym oddychać. Oparłem się o drzwi, dla utrzymania równowagi. Nie miałem pojęcia, co się ze mną dzieje, byłem zażenowany swoją chwilową słabością, zwłaszcza że on nie spuszczał ze mnie wzroku. Nie mogłem sobie na to pozwolić, byłem silnym shinobi. Chyba zauważył, że coś jest nie tak, bo po chwili już był obok i przyglądał mi się z dziwną miną.
– Co z tobą, młotku?
– Nic, draniu. Dlaczego jesteś tu sam? – Próbowałem się pozbierać i odzyskać swój zwykły rezon, ale nie ułatwiał sprawy.
– Dywagują gdzieś na mój temat. Rozważają propozycję. – Sasuke położył rękę nad moją głową i oparł się tak jakby od niechcenia.
– Jaką propozycję? – spytałem, choć teraz nie byłem tym szczególnie zainteresowany. Całą siłą woli starałem się nie zrobić czegoś głupiego. Twarz Sasuke była centralnie naprzeciwko mojej, jego włosy łaskotały mnie po policzku. Był zdecydowanie za blisko, bym mógł logicznie myśleć.
– Długa historia. – Odsunął się i znów stanął przy oknie.
Odetchnąłem głęboko parę razy, próbując odzyskać równowagę. Starałem się nie patrzeć na niego, tylko myśleć o najbardziej aseksualnych rzeczach na świecie. Chyba działało…
– Ale ty… – dodał po chwili. – Nie rozumiem. Próbowałem cię zabić, a zachowujesz się, jak gdyby nigdy nic. Czyżbyś był jeszcze głupszy niż kiedyś?
Podniosłem głowę. Te obraźliwe słowa, nie nabrałem się na nie. Ton go zdradził. Przypomniało mi się, jak kiedyś też tak do mnie mówił, nadymając przy tym śmiesznie policzki. Wyobraziłem sobie dorosłego Sasuke, takiego nadętego i nie byłem w stanie powstrzymać śmiechu. Prychnął, odwracając się plecami.
– Nie wierzę w to, że chciałeś mnie zabić. – Podszedłem i objąłem go krótko. Drgnął, nie spodziewał się tego.
– Co robisz? – Wydawał się zdezorientowany.
– Zostaniesz? Sasuke? – spytałem cicho.
Wzruszył tylko ramionami.
– Może.