18 maja 2009

Kłamstwo nie staje się prawdą tylko dlatego, że wierzy w nie więcej osób - 3

Leżałem, wpatrując się w sufit, nigdy w życiu nie byłem tak szczęśliwy jak teraz. Co będzie dalej? Nieważne. W końcu stało się to, na co czekałem. Jak? Nie wiem. Ostatnie kilka miesięcy zwyczajnie mi umknęło. Żyłem z głową w chmurach…
Tamtego dnia, dwudziestego trzeciego lipca, zostałem bezceremonialny wyrzucony z gabinetu Hokage przez samą właścicielkę, która wrzeszczała coś w stylu: „jak ja mogę w takim stroju pokazywać się w głównej siedzibie wioski”. Starszyzna przyglądała mi się z oburzeniem, a Sasuke tylko ironicznie pokręcił głową. Próbowałem podsłuchiwać, ale jak na złość, ktoś na zewnątrz robił remont i zagłuszał wszystko. Zrezygnowany powlokłem się do domu, wygrażając w myślach tej jędzy Tsunade. Miałem zamiar przebrać się i wrócić. W końcu właśnie ważyły się losy mojego przyjaciela, który, z tego, co zdążyłem zauważyć, nie okazywał specjalnej skruchy. Mówił o jakieś propozycji…
O tym, że zostaje w Konoha, dowiedziałem się dopiero wieczorem w rezydencji. Wcześniej nikt nie chciał mi nic powiedzieć, łącznie z nim samym. Za to w domu opowiedział, a raczej wyciągnąłem z niego kawałek po kawałku całą historię. Słuchałem wszystkiego z coraz większym zdziwieniem i zszokowaniem. Zabił brata i poznał okrutną prawdę o swoim klanie. Kiedy mówił, że pierwotnie jego zamiarem była kolejna zemsta, zamarłem. Jednak na szczęście zdał sobie sprawę, że to do niczego nie prowadzi. Wrócił więc i przedstawił propozycję. On przestanie się mścić, oni przyjmą go z powrotem na takich samych zasadach, jak kiedyś. Właściwie, gdy o tym mówił, zdałem sobie sprawę, że to nie była propozycja, a raczej ultimatum. Nie mieli wyboru, inaczej prawda o klanie Uchiha ujrzałaby światło dzienne, a do tego nie mogli dopuścić. Tak czy inaczej, Sasuke miał zostać w wiosce, a ja byłem z tego powodu przeszczęśliwy, co dało się zauważyć z odległości kilometra. Tego dnia nie wróciłem do domu na noc. Zostałem u niego, nie mogąc się nagadać, no a poza tym, to były przecież jego urodziny. Urodziny, z okazji których nie on, ale ja dostałem najlepszy prezent, jaki można sobie wymarzyć…
Moje życie zmieniło się diametralnie. Co tu dużo mówić, zniknął ten zdołowany, cichy Naruto, a na jego miejscu pojawiłem się dawny ja. Szczęśliwy ja. Chodziłem z głową w chmurach, nie odstępowałem Sasuke nawet na krok, a usta mi się nie zamykały. On jak zwykle milcząco na to przyzwalał. Chyba musiałem być niezwykle irytujący dla żeńskiej części populacji Konohy, bo ilekroć któraś chciała do niego zagadać, pojawiałem się ja. On w tej kwestii nic się nie zmienił. Nadal całkowicie ignorował zabiegające o jego względy dziewczyny, a ja cieszyłem się z tego jak durny. Mimo że znowu stał się najbardziej pożądanym obiektem w wiosce, wyglądał, jakby go to najmniej interesowało. Tolerował jedynie Sakurę, która od trzech miesięcy była mężatką i teraz już podchodziła do nas obu z dystansem, śmiejąc się, że oto siedzą w pokoju jej dwie niedoszłe miłości. Sasuke był zaskoczony, gdy dowiedział się, że ją odrzuciłem. Jeszcze bardziej wyraz jego twarzy się zmienił, gdy poznał prawdę o moim stanie cywilnym. Nie nosiłem obrączki, przeszkadzała mi, więc musiałem powiedzieć wprost. Na moment w jego oczach dostrzegłem jakby nutkę żalu, ale uznałem, że to musiało być tylko przywidzenie, bo za moment już kpił ze mnie jak zawsze. Nic sobie z tego nie robiłem. Mógł się zachowywać jak tylko chciał, ja i tak wszystko wybaczałem. Był. Tylko to się liczyło.
Pół roku po tym, jak wrócił, po raz pierwszy w życiu pokłóciłem się z Hinatą. Wtedy znów nie wróciłem do domu na noc, a ona w desperacji wygarnęła, że więcej czasu spędzam w rezydencji Uchihy niż w domu i że prawie mnie nie widuje. Wzruszyłem tylko ramionami, co jeszcze bardziej ją rozgniewało. Kłóciliśmy się, przedstawiając swoje argumenty, aż w końcu padły te słowa:
– Sasuke to, Sasuke tamto… Czy na świecie nie istnieje nikt poza Sasuke? Może to z nim powinieneś się związać, a nie ze mną!
Zasłoniła usta rękami. Chyba nie chciała tego mówić, ale było za późno.  Pomyślałem wtedy gorzko, że trafiła w sedno.  Próbowałem nie dać tego po sobie poznać, jednak z marnym skutkiem. Nigdy nie byłem dobry w ukrywaniu tego typu emocji, nie gdy chodziło o Sasuke. On był, jest i będzie najważniejszą osobą w moim życiu.
– Naruto, poczekaj…
Nie chciałem słuchać. Chwyciłem bluzę z zamiarem wyjścia z domu. Gdzie idziesz? Kiedy wrócisz? Znów te pytania. Miałem dość. Tego małżeństwa, Hinaty, udawania dobrego męża i ukrywania prawdziwych uczuć. Wyszedłem. Lało jak z cebra, a ja nie wziąłem płaszcza. Trudno. Ruszyłem przed siebie energicznym krokiem. Wiedziałem, gdzie iść. Wiedziałem, co zrobić. Koniec z tym udawaniem. Musiałem powiedzieć mu, co do niego czuje. Nie mogłem dłużej żyć w ten sposób.
Stanąłem przed wejściem do rezydencji, cały ubłocony. Musiałem wyglądać jak siódme nieszczęście, ale nie przejmowałem się tym w ogóle. Już miałem zadzwonić, gdy nagle opuściła mnie cała odwaga. Może jednak nie powinienem tu przychodzić? Usłyszałem kroki za drzwiami. Błyskawicznie uskoczyłem, znajdując sobie na konarze pobliskiego drzewa wygodne miejsce do obserwacji. Po chwili drzwi domu otworzyły się, a właściciel rozejrzał się dookoła. Jego wzrok na chwile spoczął na mojej kryjówce, jednak zaraz powędrował dalej. Sasuke wzruszył ramionami i wrócił do środka. Odetchnąłem z ulga. Co jak co, ale ukrywanie się na drzewie przed domem najlepszego przyjaciela nie było normalne. Deszcz ani myślał przestać padać, a ja wciąż nie mogłem się zdecydować, co zrobić. Wymyślałem coraz to nowsze scenariusze rozmowy, każdy odrzucając i uznając za idiotyczny. Co jakiś czas w oknie sypialni Sasuke pojawiał się cień, wtedy odruchowo się cofałem, choć raczej nie mógł mnie tu zobaczyć. Po dobrej godzinie, kiedy byłem już przemoknięty do suchej nitki, drzwi rezydencji ponownie się otworzyły.
– Długo tam jeszcze będziesz siedział, młotku? – dobiegł mnie ironiczny głos. Sasuke opierał się o futrynę i patrzył prosto na mnie.
Z wrażenia omal nie spadłem. Więc jednak mnie zauważył. Zeskoczyłem z gałęzi, zakładając ręce za głowę i śmiejąc się, by ukryć zdenerwowanie.
– Sasuke, draniu, skąd wiedziałeś?
– Nie wiem jak ty, ale ja jestem shinobi – zakpił.
No oczywiście, wyczuł moją chakrę, a ja idiota, myśląc o niebieskich migdałach…
– Będziesz tak stał? – Pokręcił głowa z politowaniem.
Wszedłem, zażenowany całą sytuacją. Sasuke zamknął drzwi i poszedł do salonu. Zdjąłem i powiesiłem na wieszaku mokrą bluzę, ale reszta musiała wyschnąć na mnie.
– No więc powiesz mi, co robiłeś tyle czasu na drzewie przed moim domem? Podglądasz mnie?
– Nie! – Musiałem się chyba mocno zarumienić, bo popatrzył z satysfakcją.
– Więc? – naciskał.
– Chciałem porozmawiać.
– I po to siedziałeś na drzewie?
– Nie… No bo, to nie takie proste… – plątałem się.
Nie odpowiedział. Czekał chyba na dalszą część mojej wypowiedzi. Podjąłem decyzję. Raz kozie śmierć.
– Bo chodzi o to, że ja…, że ty…, że ja do ciebie… – oczywiście nie mogłem się wysłowić. Jak zawsze, gdy miałem coś ważnego do powiedzenia. – Kiedy odszedłeś, ja zdałem sobie z czegoś sprawę. Do tej pory ci tego nie mówiłem, ale nie wytrzymam dłużej…
– Chodzi ci o to, że lecisz na mnie? – spytał znudzonym głosem.
Zamrugałem oczami, nie wierząc w to, co usłyszałem. Nie, to na pewno pomyłka. Ale jednak słyszałem…
– Skąd wiesz? – Byłem zbyt zaskoczony, żeby w ogóle zaprzeczać.
– Widzę, jak się zachowujesz – stwierdził. – Jak zakochany kretyn.
– Co? Ja nie… Byłem aż tak oczywisty? – jęknąłem.
Jego spojrzenie potwierdziło moje obawy. Tylko, co teraz? Jeżeli wie…
–   Dlaczego mi nie powiedziałeś?
– Czekałem, aż sam do mnie z tym przyjdziesz. Wiesz, jaką satysfakcję sprawiało mi obserwowanie twoich mąk?
– To okrutne i niemoralne – zmarszczyłem brwi. Nie spodziewałem się, że z niego taki…
– Pff… Ty mi robisz kazania na temat moralności? Spójrz na siebie. Stoisz naprzeciwko mnie i marzysz, by zdradzić ze mną żonę – stwierdził, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
Zdradzić? Poczułem gorąco rozchodzące się po moim ciele, a następnie kumulujące gdzieś w dolnych partiach ciała. O czym ten Sasuke mówi, przecież on nie…
– Skąd wiesz, że ja chcę… – urwałem, widząc jego ironiczne spojrzenie i uniesione brwi.
– A nie chcesz?
– No… – nie wiedziałem, co powiedzieć, choć w środku wszystko aż krzyczało „CHCĘ”!
– Tak czy inaczej, masz do tego okazję właśnie teraz. – Stanął przy ścianie, krzyżując ręce na piersiach. Czekał.
– Mam okazję? – Nie wierzyłem w to, co mówi. – Draniu, to znaczy, że ty też..? – Nie, to nie tak miało wyglądać. Miało wyjść spontanicznie. A jeżeli się ze mnie nabija?
– Za dużo gadasz – stwierdził, a jego oczy zabłysły jakąś dziwną emocją. Chyba to mnie przekonało.
– Sasuke… – Podszedłem i dotknąłem kosmyka czarnych włosów. Po chwili jednak moja ręka opadła bezwładnie, a ja stałem jak kołek, z głupim wyrazem twarzy. Tyle razy sobie wyobrażałem ten moment, a gdy to działo się naprawdę, nie byłem w stanie nic zrobić. On niczego nie ułatwiał, z kpiącą miną obserwując moje poczynania, a raczej ich zupełny brak w tym momencie. Tak bardzo go pragnąłem, ale nie miałem pojęcia od czego zacząć. To był Uchiha, ten egocentryczny, wyniosły, arogancki drań. Jeden niewłaściwy ruch i na pewno mnie wyśmieje, wykpi, że jestem zbyt sentymentalny i zachowuję się jak zakochana baba.
– I co, tylko tyle? – Czarne oczy przewiercały mnie na wskroś. Och, jak on musiał się naigrywać teraz ze mnie, z mojej nieporadności. – Skoro to wszystko, to… – Ruszył w stronę schodów.
– Nie, czekaj! – To podziałało na mnie jak porządny kopniak. Co ja do cholery wyprawiam? Mam go tuż przed sobą, czekającego na mój ruch, a panikuję jak pensjonarka. Chwyciłem rękaw śnieżnobiałej koszuli i przyciągnąłem go do siebie. Był wyższy, więc musiałem stanąć na palcach, co było cholernie niewygodne. Chyba to zauważył, bo popchnął mnie na kanapę, a ja pociągnąłem go za sobą tak, że teraz siedział na mnie. Był ciężki, ale w tym momencie nie przeszkadzało mi to wcale. Chciałem tej bliskości, chciałem go czuć, nawet, gdy powodowało to lekki dyskomfort. Złapałem czarne włosy, może nawet odrobinę za mocno, ale nie zaprotestował. To dodało mi odwagi, bo już po chwili wbijałem się swoimi ustami w jego. W końcu mogłem poczuć ich smak, moje marzenia stawały się rzeczywistością. To działo się naprawdę. Nie byłem delikatny. Już dawno wyzbyłem się szczeniackiego przekonania, że pocałunek musi być subtelny. Ja subtelnością nigdy nie grzeszyłem, a w momencie, kiedy w grę wchodziło pożądanie, mogłem jedynie zachłannie i brutalnie gryźć jego wargi, czekając, aż pozwoli mi na coś więcej. Póki co nie pozwalał. Spod półprzymkniętych powiek obserwował moją twarz i dawał do zrozumienia, że za mało się staram. Zmuś mnie  – mówiły jego oczy, coraz bardziej błyszczące. Jedną ręką przejechałem wzdłuż kręgosłupa, a drugą pociągnąłem za włosy, odchylając jego głowę do tyłu. Chyba się tego nie spodziewał, bo na moment otworzył usta, co wykorzystałem z pełną premedytacją, wsuwając do środka język. Najwidoczniej spodobała mu się taka zabawa, bo po chwili poczułem dość mocny ból. Ugryzł mnie, udając, że chce pozbyć się „intruza”.  Mruknąłem coś, ale nie zamierzałem uciekać.  Spojrzałem prosto w czarne oczy i pokręciłem lekko głową, dając do zrozumienia, że w taki sposób się mnie nie pozbędzie. Próbował jeszcze kilka razy, ale byłem nieugięty. W końcu chyba uznał, że wystarczająco udowodniłem swój upór, bo rozchylił wargi, tym razem dobrowolnie, dając mi pełne pole do popisu. Na to czekałem. Położyłem ręce na jego biodrach i pogłębiłem pocałunek. Trącałem jego język, oczekując reakcji, ale dzielnie się trzymał. Nie zniechęcało mnie to. Wręcz przeciwnie. Wiedziałem, że to tylko gra i kontroluje się resztkami sił, bo jego oczy zaczynały płonąć. Skapitulował, gdy moja ręka, jakby od niechcenia, przesunęła się po wewnętrznej stronie uda. Drgnął nieznacznie i znów, tym razem chyba nie do końca świadomie, zacisnął zęby. Po chwili uniósł się lekko i przycisnął mnie do oparcia kanapy. Jego język nie czekał już biernie, tak samo jak ręce, które wsunęły się pod moją koszulkę. Wykorzystał moment, gdy brakło powietrza i odsunęliśmy się na ułamek sekundy, by pozbawić mnie tej części garderoby. Znudziła mu się już najwyraźniej poza kamiennego posągu i z marszu przejął inicjatywę, nie zawracając sobie zupełnie głowy jakimiś niepotrzebnymi pytaniami o zgodę. Jego władcza natura dawała o sobie znać, a ja bynajmniej się temu nie przeciwstawiałem. W moich najskrytszych fantazjach zawsze on dominował i byłoby dziwnie, gdyby rzeczywistość okazała się inna. Przymknąłem oczy, oddając się całkowicie jego kontroli. Czarne włosy muskały moją twarz, a usta i język pokazywały, co to znaczy namiętność. Zaczynałem drżeć z podniecenia, coraz mocniej odczuwałem nacisk w spodniach, tym bardziej, że napierał na mnie całym ciałem.  Po chwili oderwał się od moich ust i zszedł w okolice szyi. Odchyliłem głowę do tyłu, oddychając ciężko. Drażnił się ze mną, ocierając co chwila biodrami o mój brzuch. Działał na mnie niesamowicie, nie wiedziałem czy będę w stanie długo tak wytrzymać. Raczej nie, kiedy on się w ten sposób porusza, kiedy…
– Sasuke… – jęknąłem. Spojrzał na mnie i chyba zrozumiał, bo wstał i pociągnął mnie za sobą. Znów przyssał się ustami do mojej szyi, ale jednocześnie lekko popchnął mnie w stronę schodów. Nie widziałem, jak idę, cofałem się na oślep, a on był zbyt zajęty majstrowaniem przy moim rozporku, by zwrócić na to uwagę. Najpierw wpadliśmy na barierkę, potem potknąłem się o stopień… Moje spodnie zostały gdzieś na podłodze, a ja siłowałem się z elementami jego garderoby Nie mogłem rozwiązać tego cholernego sznurka. Chciałem byle jak, byle szybko, a zaplatałem jeszcze gorszy węzeł niż na początku. Pokręcił głową, stwierdzając złośliwie, że jestem do niczego, bo nawet nie potrafię go rozebrać. Nie przyjąłem się tym wcale. Jego niecierpliwe ręce i ciepły oddech na karku, mówiły co innego. Jakoś dotarliśmy na górę, drzwi ustąpiły pod naporem naszych ciał. Zatrzymał się na chwilę.
– Zaraz nie będzie odwrotu – szepnął.
– Dla mnie już od dawna go nie ma – stwierdziłem zdecydowanym tonem.
Tylko na to czekał. Nie bawiąc się w już w żadne wstępy, rzucił mnie na łóżko, znów atakując językiem szyję. Próbowałem zrobić coś z tym węzłem, ale nie ustępował. Sasuke, zniecierpliwiony moimi poczynaniami, chwycił kunai i po prostu go przeciął, odrzucając gdzieś w kąt, razem z inną częścią garderoby. Szybko pozbawiłem go koszuli, tak, że teraz mogłem w pełni podziwiać wyrzeźbioną przez lata ćwiczeń klatkę piersiową. Przysiągłbym, że na moment widziałem na bladej twarzy uśmiech zadowolenia, ale zaraz właściciel pozbawił mnie tego widoku, nachylając się i gryząc w ucho. Powoli przesuwał się w dół, z rozmysłem omijając najwrażliwsze miejsca na moim ciele. Wsunął kolano między uda, ocierając się raz po raz i doprowadzając mnie tym do białej gorączki.
– Sasuke… – wyjęczałem po raz kolejny jego imię, wbijając paznokcie w ramiona. Nigdy w życiu tak się nie czułem, to było stokroć lepsze od najśmielszej mojej wizji sennej. Ale to nie sen… Drżałem, gdy jego język badał moje ciało, tym razem już dokładnie, centymetr po centymetrze, dostarczając mi niesamowitych doznań. Kiedy w końcu ściągnął ze mnie bokserki,  sprawił, że wszystko dookoła zaczęło się zamazywać i wirować. Zupełnie nieświadomie, zostawiałem mu na plecach, coraz to mocniejsze, czerwone smugi. Doszedłem, myśląc w kółko o jednym i tym samym: Moje marzenie się spełniło. Rozum nie miał w tym momencie nic do powiedzenia, liczyły się tylko i wyłącznie namiętność i uczucia.
– Sasuke – wychrypiałem. Byłem szczęśliwy, choć wiedziałem, że to jeszcze nie wszystko, że to tylko wstęp, a prawdziwa zabawa dopiero przed nami. Leżał obok, czarne, pełne pożądania oczy wpatrywały się we mnie. Dotknąłem jego policzka. Dosłownie czułem, jak moja twarz emanuje szczęściem. Podniósł się i ułożył mnie w bardziej dogodny dla siebie sposób. Czekał. Wręcz pieścił mnie wzrokiem, a ja czułem, jak znów przechodzą mnie dreszcze. Wyciągnąłem ręce, chcąc pozbawić go reszty garderoby, ale nie pozwolił. Chwycił moje nadgarstki i przycisnął do poduszki.
– I co ja mam z tobą zrobić? – westchnął.
Spojrzałem zdziwiony. Jak to co masz zrobić – pomyślałem. – Działaj. A może on nie ma pojęcia jak? Ja zdążyłem na ten temat trochę poczytać, ale on… Próbowałem wyrwać się z uścisku i jakoś go nakierować, ale nie puszczał. Czekał, choć jego oddech był coraz cięższy. 
– Co mam teraz z tobą zrobić – powtórzył sugestywniej.
Ahh… Zrozumiałem. Ależ byłem tępy. On chciał to usłyszeć.
– Kochaj się ze mną – wyszeptałem niepewnie.
– Słucham? – uśmiechnął się złośliwie.
– Uchiha, ty draniu, kochaj się ze mną – tym razem usłyszałby mnie nawet, gdyby stał na parterze.
Puścił moje ręce, pozwalając bym pozbawił go po kolei spodni i bokserek. Całował moją szyję, ocierał się zmysłowo, co znów spowodowało wzrost pożądania. Błądziłem rękami po całym jego ciele, a on powoli przygotowywał mnie na najlepsze. Krok po kroku…  W końcu jego usta przylgnęły do moich, ręce znalazły się na biodrach i poczułem go w sobie.  Wstrzymałem oddech, próbowałem z całej siły nie myśleć o bólu, choć było to trudne. Chyba starał się nie poruszać, ale nie do końca to wychodziło. Chwyciłem jego głowę tak, by widzieć twarz. Wyglądał cudownie, czarne oczy wyrażały w tym momencie więcej niż kiedykolwiek.  Powoli zapominałem o bólu. Byłem gotowy na wszystko, co chciał mi dać. Poruszyłem się lekko. Zrozumiał…
Jakkolwiek próbowałbym opisać to, co nastąpiło potem, nie znalazłbym słów. Wiem jedno. Mógłbym wtedy umrzeć, a byłaby to najpiękniejsza śmierć, jaką można sobie wymarzyć. Już sam widok Sasuke był niesamowity i poruszający, a kilka jego cichych jęków, brzmiało dla mnie jak najpiękniejsza muzyka. Nawet on, mistrz panowania nad sobą, nie był w stanie całkowicie się kontrolować, choć nie przeczę, że bardzo się starał. Wtedy też, po raz pierwszy nazwałem moje uczucie do niego po imieniu. Kochałem go. Kochałem, jak nikogo na świecie i wiedziałem, że już nigdy nie pozwolę mu odejść. Choćbym miał go więzić wbrew woli – zrobię to. Zrobię, bo już wiem, że życie bez miłości jest nic nie warte.
– Młotku, śpij. – Silne ramię przyciągnęło mnie władczo. Nie sprzeciwiłem się. Należałem do niego. Nie zastanawiałem się, co będzie z moim małżeństwem. Na to przyjdzie czas jutro. To była chyba ostatnia myśl, po której zasnąłem.