13 maja 2009

Kłamstwo nie staje się prawdą tylko dlatego, że wierzy w nie więcej osób - 1


Kłamstwo nie staje się prawdą tylko dlatego, że wierzy w nie więcej osób –  Oscar Wilde

Mijało już sześć lat, odkąd go straciłem. Sześć cholernie długich lat, które tak boleśnie, krok po kroku, uświadamiały mi pewną prawdę…
Jego odejście było dla mnie ciosem. Mój pierwszy i zarazem jedyny przyjaciel wybrał inną drogę życia. Nie tak to sobie wyobrażałem. Myślałem, że skoro los zetknął nas ze sobą, tak różnych charakterami i jednocześnie tak bardzo samotnych, to już na zawsze. Właśnie po to, żeby ta nasza samotność była chociaż odrobinę mnie dokuczliwa. Żebyśmy mogli być dla siebie oparciem, nawet jeżeli z pozoru nie znosiliśmy się jak pies z kotem. Choć żaden z nas nigdy się do tego nie przyznał, to było coś, czego potrzebowaliśmy. Byliśmy sobie bliscy, tak bliscy, że jeden oddałby za drugiego życie bez mrugnięcia okiem. Dlatego, kiedy on postanowił odrzucić to wszystko na rzecz tej swojej cholernej zemsty, zbuntowałem się. Nie mogłem pozwolić, żeby mój przyjaciel, najbliższa mi osoba, tak po prostu odeszła. Nie przyjmowałem tego do wiadomości i za wszelką cenę chciałem to wyperswadować również jemu. Jeżeli nie argumentami słownymi, to pięścią. Bez znaczenia. Sasuke nie mógł mnie zostawić. Nie mógł, bo stanowił istotną część mojego życia, bez której nie byłem w stanie normalnie funkcjonować. Był jak powietrze. Jego sarkazm, wyniosłość, egocentryzm – cechy, które raczej powinny odpychać, mnie przyciągały jak magnes. Może dlatego, iż wiedziałem, że gdzieś w środku nawet taki drań jak on jest zdolny do wyższych uczuć. Nie musiał tego okazywać, rozumieliśmy się bez słów. Ja nauczyłem się rozpoznawać jego zachowania, dostrzegałem ukryte prośby i intencje, a on milcząco na to przyzwalał. Nigdy nie odkrył się całkowicie, ale wiedziałem swoje. Wiedziałem, że akceptuje mnie. Akceptuje nie tylko jako rywala i przyjaciela, ale także jako jedyną chyba osobę, która go rozumie. Nawiązała się między nami niezwykła więź. Cienka, ale cholernie mocna, niemożliwa do zerwania przez kogokolwiek oprócz nas. Jeszcze wtedy nie wiedziałem, co to dokładnie dla mnie oznacza, nie byłem w stanie pojąć, że z własnej woli związałem się z Sasuke na śmierć i życie. Że nigdy już nie będę całkowicie wolny, bo zawsze w mojej głowie pozostanie on. I jakkolwiek bym się nie starał, nie zmienię tego.

Okazałem się zbyt słaby, aby go powstrzymać. Tamtego dnia, w Dolinie Końca, poniosłem najgorszą porażkę w życiu. Porażkę, której nie byłem w stanie znieść. Nie mogłem spojrzeć w oczy przyjaciołom, którzy ostro się narażali, aby umożliwić mi tę bezpośrednią konfrontację. Nie mogłem spojrzeć w oczy sobie, kiedy stałem przed lustrem. Nie byłem zdolny do niczego, prócz ubolewania nad własną nieudolnością. Nie wiem, co by się ze mną stało, gdyby nie Sakura, która wyraziła chęć odnalezienia Sasuke na własną rękę. Nie mogłem na to pozwolić. Otrząsnąłem się z tego dziwnego otępienia, zdałem sobie sprawę, że nic nie osiągnę, użalając się nad sobą. Musiałem sprowadzić Sasuke, choćby to miała być ostatnia rzecz, jaką w życiu zrobię. Uparłem się, że będę trenował ostro, do upadłego, ale odnajdę go. Moje marzenie o zostaniu Hokage zeszło chwilowo na dalszy plan. Teraz liczył się on i tylko on. Sasuke.
Przez te sześć lat widziałem go raz. Tylko jeden, jedyny raz. Wystarczyło jednak, aby tłumiona prawda wreszcie do mnie dotarła. To było jak grom z jasnego nieba. Kiedy mnie dotknął, drgnąłem gwałtownie. Nie wiem, czy to zauważył, szeptał mi coś do ucha. To było niesamowite przeżycie, nie mogłem przestać myśleć o gorącym oddechu drażniącym moją szyję. Nie byłem w stanie nawet się poruszyć. Igrałem ze śmiercią, bo Sasuke zdecydowanie nie traktował tego jako spotkania towarzyskiego. Nadal był tak samo zawzięty i zdecydowany, jak wtedy, kiedy walczyliśmy. Czy naprawdę chciał mnie zabić? Nie wiem. Co za różnica, skoro po raz kolejny mnie odrzucił, a ja znowu byłem zbyt słaby, aby się temu przeciwstawić. Nie chciał mieć ze mną nic wspólnego i musiałem się z tym pogodzić. Musiałem, ale nie potrafiłem…
Mijały miesiące, a ja nadal byłem uparty, nie zamierzałem odpuścić. Sakura towarzyszyła mi wiernie przez cały ten czas. Bardzo zbliżyliśmy się do siebie, stała się dla mnie zdecydowanie bardziej ludzka i przyjazna. O Sasuke nie mówiła już prawie wcale. Doszło do tego, iż miałem wrażenie, że uczestniczy w tej gonitwie tylko po to, aby brutalnie nie gasić mojej, jeszcze wtedy tlącej się nadziei. Bo ona ową nadzieję straciła już dawno. Miała dość, chciała wrócić do osady i prowadzić w miarę normalne życie. Czymże więc okazała się jej wielka miłość do ostatniego członka potężnego klanu? Czasami wieczorami siadaliśmy w jakimś ustronnym miejscu, o ile było to możliwe w aktualnej lokalizacji i snuliśmy wizję naszego idealnego życia. Moja była wciąż niezmienna: sprowadzam Sasuke do wioski, zostaję Hokage, a potem żyję długo i szczęśliwie. Niczego więcej nie było mi potrzeba. Ona miała na ten temat odmienne zdanie. Mówiła o tym, że chce wyjść za mąż, mieć kilkoro dzieci i ładny dom. Twierdziła również, że i ja powinienem sobie kogoś znaleźć. Patrzyła na mnie wtedy takim dziwnym wzrokiem, jakby próbowała niewerbalnie dać do zrozumienia, że oboje powinniśmy zapomnieć o przeszłości i spróbować żyć od nowa. Razem. Tylko, że ja już wtedy wiedziałem coś, o czym ona nie miała pojęcia. Wiedziałem, że nie potrafiłbym egzystować w takim związku. Nie potrafiłbym udawać przed nią. Była zbyt spostrzegawcza i dociekliwa, wyłapałaby każde najmniejsze wahnięcie uczuć w jej kierunku i nie spoczęłaby, dopóki nie odkryłaby prawdy. Za dobrze mnie znała. A ja nie chciałem unieszczęśliwiać nas obojga.

Wróciliśmy do wioski sami. W końcu musiałem pogodzić się z faktem, że nie odzyskam przyjaciela. Moje życie na pozór wróciło do normy, ale tylko na pozór. Wewnętrznie czułem się coraz gorzej, cała energia gdzieś ze mnie uleciała. Czasami wieczorami dawałem upust nagromadzonym emocjom. Byłem sam. Nikt nie wiedział, że w środku mnie ciągle, na nowo, otwiera się ta sama rana. Ja też nikomu o tym nie mówiłem, bo i po co? Próbowałem jakoś egzystować. Po dwóch latach od spotkania z Sasuke, uległem w końcu naciskom osób, „którym na sercu leżało wyłącznie moje dobro” i postanowiłem się ożenić. Nie, nie z Sakurą. Byłem pewien, że coś do mnie czuje, ale nie mogłem. Była bardzo rozczarowana. Wręcz nie wierzyła, kiedy jej zakomunikowałem o swoich zaręczynach z inną. Widziałem wyraz szoku w jej zielonych oczach. Miała do mnie żal. Wielki żal. Gdyby tylko znała moje myśli, z pewnością inaczej by do wszystkiego podeszła. Ale nie znała, nie miała pojęcia o moich prawdziwych uczuciach. Nikt nie miał… Wybrałem Hinatę. Dlaczego ją? Nie chciałem tego przyznać nawet sam przed sobą, ale chociaż z koloru włosów przypominała mi jego. Wiem, że mój tok myślenia był dziwny, nienormalny, niedopuszczalny w świecie zasad i moralności. Doskonale wiedziałem, że nigdy nie będę szczęśliwy z Hinatą. Co gorsza, wiedziałem również, że nigdy nie będę szczęśliwy z jakimkolwiek innym człowiekiem chodzącym po świecie. Poza nim. A on był poza moim zasięgiem. To odkrycie z początku mnie przerażało i przyprawiało o myśli samobójcze, ale doszedłem do wniosku, że jednak muszę żyć. Muszę żyć, żeby o nim myśleć. Muszę o nim myśleć, żeby kiedyś, gdy tego zapragnie, miał dokąd wrócić. Bo tam, gdzie ktoś o tobie myśli, jest twój dom – uczepiłem się tej sentencji i trzymałem kurczowo. Wygłaszałem ją wszędzie i wszystkim, aż powoli mieli mnie dość. Nie chcieli tego słuchać, woleli zapomnieć, wrócić do własnego życia. I co najgorsze, czasem zastanawiałem się, czy nie mają racji. Może i ja powinienem zapomnieć? Tylko, że chcieć a móc, to dwie różne kwestie. Nie mogłem, nawet, gdybym chciał. Czy chciałem? Nie wiem. Gdyby się nad tym głębiej zastanowić, to wcale nie. Wolałem dalej katować się myślą, że to, czego pragnę najbardziej na świecie, nigdy nie będzie moje.

W przeddzień ślubu odwiedziła mnie Sakura. Miała zaczerwienione oczy, chyba wcześniej płakała. Zaproponowałem herbatę i wpuściłem ją do mojej małej kawalerki, w której jak zwykle panował bałagan. Nigdy nie nauczyłem się dbać o porządek, mimo że Iruka bardzo o to zabiegał. Kupił mi nawet wiadro, mopa i masę jakiś specyfików czyszczących, a potem rozpisał grafik na każdy dzień. Powiesił kartkę na lodówce, żebym nie zapomniał. Stwierdził, że to jedyne miejsce, gdzie codziennie zaglądam po kilka razy w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. Nie wziął pod uwagę tylko tego, że większą część moich posiłków stanowi ramen, który trzymam raczej w szafkach. Jakby na potwierdzenie moich myśli, pod nogi napatoczył mi się jeden z kubków po zupie. Nadepnąłem na niego nieuważnie. Odgłos gniecionego plastiku przywrócił mnie do rzeczywistości.
– Wybacz, zamyśliłem się – przeprosiłem Sakurę i gestem wskazałem krzesło w kuchni.
Nie miałem wygodniejszych mebli do siedzenia. Jedyne, co by się do tego ewentualnie nadawało, to mój tapczan z jeszcze rozrzuconą pościelą, ale przecież nie zaproponuję dziewczynie, aby usiadła na łóżku.
– Nie szkodzi – odparła tak jakoś smutno.
Błądziła wzrokiem po całym mieszkaniu, za każdym razem omijając mnie. Nie bardzo wiedziałem, co powinienem robić w takiej sytuacji. Chwyciłem czajnik i zająłem się przygotowywaniem herbaty, byle tylko nie stać jak kołek. Takie bezczynne czekanie na… No właśnie, na co? Nie wiedziałem jaki jest cel odwiedzin Sakury. A może wiedziałem, tylko nie chciałem o tym myśleć? Bądź co bądź, czułem się winny, tyle razy zabiegałem o jej względy, a teraz, gdy ona odwzajemniła się tym samym, brutalnie ją odepchnąłem. Ale co miałem zrobić w tej sytuacji? Nie kochałem Sakury. Hinaty też nie, ale jej przynajmniej mogłem ofiarować siebie w sensie fizycznym. Ona nie była osobą dociekliwą i zadającą niewygodne pytania, więc, jeżeli dobrze pójdzie, nigdy nie dowie się o kim tak naprawdę myślę. Sama kiedyś powiedziała, że lubi mnie takiego, jakim jestem. Dostanie więc to, czego pragnie. Będziemy żyć razem, będę o nią dbał, chronił. A uczucia? Lubię ją, a na tym można zbudować podstawy małżeństwa. Małżeństwa z taką osobą jak Hinata rzecz jasna, bo z Sakurą nigdy by się nie udało. Jej na pewno nie wystarczyłby szacunek, bezpieczeństwo i sympatia. To kobieta, która potrzebuje odwzajemnionej miłości w pełnym znaczeniu tego słowa, a ja nie mógłbym jej tego dać.
– Nie jest złe to twoje mieszkanko – odezwała się niespodziewanie, przywołując na twarz coś uśmiechopodobnego.
Usiadłem naprzeciwko niej, ostrożnie stawiając na stole filiżanki z gorącym napojem.
– Trochę małe, choć dla mnie samego było akurat – stwierdziłem, za późno orientując się, że palnąłem gafę. Wyraziłem się o swoim domu w czasie przeszłym, co automatycznie kierowało myśli na fakt, że od jutra przestanę być kawalerem i zamieszkam z żoną. Sakura wbiła wzrok w wirującą jeszcze po uprzednim mieszaniu herbatę. Zrobiło mi się naprawdę głupio. Chciałem coś powiedzieć, ale mnie ubiegła.
– Mi by wystarczył nawet taki mały pokoik, gdybym miała go dzielić z kimś, kogo… – przerwała i odwróciła głowę.
Nie wiedziałem, co zrobić. Ona zaraz się rozpłaczę, a ja wyjdę na ostatniego chama, bo doprowadziłem do tego. Jestem idiotą, a ten mój niewyparzony język i brak taktu wpędzi mnie kiedyś w prawdziwe kłopoty.
– No co ty, Sakurcia. A pamiętasz jak mówiłaś, że chcesz duży ładny dom? – próbowałem zażartować, ale chyba nie bardzo mi to wyszło.
Spojrzała na mnie smutno i pokręciła głową z takim jakimś zrezygnowaniem. Cholera, nie miałem pojęcia, jak się zachować. Przytulić ją i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze? Nie, to byłaby czysta hipokryzja, zważając na fakt, że ja byłem przyczyną tego stanu. Gdybym mógł powiedzieć prawdę, raczej zmieniłoby się jej nastawienie. Świadomość, że nie została odrzucona ze względu na inną, tylko na innego, na pewno byłaby pocieszająca. Ale to nie wchodziło w grę. Gdyby Hinata się dowiedziała… I tak miałem już na pieńku z jej rodziną. Przyszły teść upierał się, abyśmy po ślubie wprowadzili się do rezydencji, w końcu dziedziczka klanu nie mogła mieszkać byle gdzie. Kategorycznie odmówiłem, nie miałem zamiaru żyć pod ciągłą obserwacją. Postarałem się o mieszkanie, co prawda tylko dwupokojowe, ale przynajmniej własne i zapewniające prywatność. Nikt się nie będzie wtrącał, nikt nie będzie wpychał nosa w nie swoje sprawy…
– Naruto… – Sakura znów przerwała moje rozmyślania. Przez te ładne parę chwil, zdążyła się uspokoić. Ton jej głosu był już bardziej opanowany.
– Słucham? – zapytałem, choć w tej chwili, ze wszystkich rzeczy na świecie, najbardziej bałem się pytań. Drżałem, że zdradzi mnie jakaś niekontrolowana reakcja na wypowiedziane słowa. Czułem się strasznie. Nie dość, że jutro będę się męczył na tej ceremonii, to jeszcze dzisiaj siedzę jak na szpilkach we własnej kuchni i mam niewyobrażalne wyrzuty sumienia.
– Czy ty kochasz Hinatę? – Spojrzała mi w oczy, usiłując utrzymać spokój.
Bum! Poczułem, jakbym dostał obuchem w głowę. Ze wszystkich kwestii musiała poruszyć akurat tę? Mięśnie spięły się automatycznie. Niemożliwe, żebym w takim momencie potrafił utrzymać równowagę emocjonalną. Czułem, jak z mojej twarzy odpływa krew, a serce zaczyna walić jak szalone. Sakura nie spuszczała ze mnie wzroku, czekając na odpowiedź. Na pewno widziała, co się dzieje, kto jak kto, ale ona zawsze dostrzegała najdrobniejsze detale. Nie mówiła nic, ale…
– Sakura… – wstałem i szybko podszedłem do zlewu. Wziąłem byle jaką szklankę, żeby napełnić ją wodą. Piłem łapczywie, jakbym to miało przywrócić mi siły witalne i jasność umysłu. Wiedziałem, że jeżeli szybko czegoś nie wymyślę, będę musiał skłamać w żywe oczy. To nie było takie proste, nie umiałem zbyt dobrze kłamać. Chociaż, biorąc pod uwagę to, w jakiej sytuacji znajdowałem się obecnie i w jakiej będę się znajdował przez najbliższe lata, nie miałem wyboru, jak tylko się tego nauczyć i opanować do perfekcji. Odwróciłem powoli głowę.
– Tak – wychrypiałem. Głos zawiódł mnie na całej lini. Jęknąłem w duchu.
– Co tak? – Chyba nie do końca dotarł do niej sens moich słów. Sens odpowiedzi na jej pytanie.
– Tak, kocham Hinatę – powtórzyłem, tym razem pewniej, wpatrując się jednak nie w nią, ale w ścianę gdzieś ponad jej głową. Jestem kłamcą, podłym kłamcą – tylko o tym potrafiłem teraz myśleć. Sakura wyglądała, jakby zobaczyła ducha. Jej oczy podejrzanie zwilgotniały. Zerwała się z krzesła i rzucając jakąś formułkę grzecznościową, wybiegła z mieszkania. Chciałem pobiec za nią, wyjaśnić wszystko, ale nie mogłem. Czułem się podle. Jak w transie podszedłem do drzwi, które zostawiła otwarte. Zamknąłem je i przekręciłem klucz. Nie chciałem teraz nikogo widzieć. Nikogo.
– Sasuke… – jęknąłem, osuwając się po ścianie.
Ręce mi drżały, a głowa dosłownie pękała od nadmiaru myśli. Z przerażającym przeświadczeniem, że tak teraz będzie wyglądać moje, oparte na kłamstwach życie, ukryłem twarz w dłoniach.

"Lepiej żartować niż jęczeć z miłości" – narutowa parodia Romea i Julii

Dawno, dawno temu, w romantycznym miasteczku zwanym Konohą, żyły dwie zwaśnione osoby: Uzumaki Naruto i Uchiha Sasuke. Byli oni ostatnimi przedstawicielami pradawnych rodów, które toczyły ze sobą odwieczną wojnę o… No właśnie, o co, tego nikt już nie pamiętał. Mimo że chłopcy też nie mieli zielonego pojęcia, dlaczego właściwie są skłóceni, nie przeszkadzało im to w uprzykrzaniu sobie nawzajem życia. Powód zawsze się znalazł. Choćby taki, że jeden był blondynem, drugi miał włosy czarne, jeden nosił pomarańczowe wdzianko, drugi tego koloru nie trawił. Ostatnimi czasy ich relację jeszcze się pogorszyły, a to za sprawą pewnego zboczonego pisarza - Jiraiyi. Wydał on bardzo nieprzyzwoity komiks pod tytułem: ”Brunet nocną porą”, przez co żeńska cześć populacji Konohy uznała za jedyny słuszny ideał - mężczyznę ciemnowłosego o ponurym spojrzeniu. W związku z tym, Uzumaki mógł jedynie smętnie patrzeć w lustro, ubolewając nad swoimi jasnymi kosmykami i błękitem oczu, które - jakkolwiek by się starał - ponure być nie chciały, podczas gdy jego wróg numer jeden przechadzał się po „metropolii” w otoczeniu przedstawicielek płci pięknej.

Obaj żyli sobie jak żyli, codziennie wymyślając nowe sposoby na pogrążenie rywala, bo przecież tradycja musiała być kontynuowana. Tego dnia Sasuke już siódmy raz przechodził pod domem Naruto z kolejną panienką, mając nadzieję, że tego młotka – jak go w myślach nazywał – szlag trafi. Jednak Uzumaki albo nie widział, albo udawał, że nie widzi, a takim stanem rzeczy Uchiha nie był usatysfakcjonowany. Uznał, że zrobi jeszcze ze dwie rundki i oleje sprawę na dziś. Jutro też jest dzień.

Tsunade „pracowała” w swoim gabinecie, trzymając nogi na biurku. Zwijała papier w kulki i strzelała nimi przez słomkę, celując w portret swojego poprzednika. Bycie prezydentem miasta, w którym nic się nie dzieje, było nudne. Zero hazardu, zero imprez, zero porządnego chłopa na widoku. Przydałaby się jej jakaś rozrywka. A może urządzić bal? W końcu po to dzierży władzę, żeby z niej korzystać. Tak, to jest myśl! Obecność obowiązkowa, pełno przystojniaków, będzie z czego wybierać - zachichotała złośliwie pod nosem. I koniecznie w maskach, lubię przebieranki – pomyślała.

Sasuke siedział na schodach swojego domu, opierając głowę na ręce. Zastanawiał się, z którą z dziewczyn pokręcić się przy domu swojego rywala. Zaczynał powoli odczuwać frustrację na myśl, że ten głupek nie dostał jeszcze szału z zazdrości. Przecież tak się starał!

Pac! Rozmyślania zostały niespodziewanie przerwane przez zwoj, który walnął geniusza w czoło.

- Co, do cholery! – zerwał się gwałtownie i rozejrzał dookoła. Dostrzegł pospiesznie oddalającego się Konohamaru, który ostatnio robił za listonosza.

- Sorki – usłyszał jeszcze, zanim chłopak całkowicie zniknął mu z oczu.

Brunet rozwinął zwój.

Czcigodna prezydent miasta Konoha, zaprasza wszystkich obywateli na bal. Przystojniacy – obecność obowiązkowa. Cała reszta – obecność obowiązkowa. Maski też obowiązkowe.

- Ehh, znowu pewnie szuka sobie gacha – westchnął zrezygnowany.

Generalnie nie lubił imprez. Chociaż z drugiej strony… Taak, może to być świetna okazja do wkurzenia Uzumakiego – uśmiechnął się pod nosem.

W sobotni wieczór Uchiha ubrał swój tradycyjny czarny strój, założył czarną maskę i naciągnął na głowę kaptur.

- No! Teraz to na pewno nikt mnie nie rozpozna – stwierdził zadowolony, patrząc w lustro.

W wielkiej sali pałacu prezydenckiego zabawa już trwała. Muzyka była do kitu, więc Sasuke oparł się o ścianę i szukał wzrokiem czegoś godnego uwagi. Po chwili dostrzegł interesują postać w masce kota. Jasne włosy, niezła figura…

- Fajny tyłek – mruknął.

Cały czas obserwował tajemniczą nieznajomą, sącząc drinki. Po dwóch stwierdził, że oprócz tyłka, ma też ładne nogi, po trzech, że w ogóle jest świetna, a po czterech uznał, że „nie ma chuja we wsi” – zakochał się. Jeszcze jeden na odwagę i podszedł do wybranki. Nachylił się i szepnął jej do ucha:

- My się chyba jeszcze nie znamy?

Naruto skoczył jak oparzony. Kręcąc się po sali, zauważył, że już od dłuższego czasu przygląda mu się jakiś zakapturzony koleś. A teraz jeszcze podszedł i dmucha mu w kark. Blondyna aż ciarki przeszły i to dwukrotnie. Raz – takie bardzo przyjemne - gdy poczuł ciepły oddech na swojej szyi, a drugi, gdy uświadomił sobie, że nie powinien tak reagować na faceta…

- Nie, raczej nie –odsunął się gwałtownie.

- Ale nic nie stoi na przeszkodzie, abyśmy się poznali, prawda? – Sasuke „czarował”.

- To chyba nie najlepszy pomysł – Naruto próbował spławić adoratora.

- Jesteś nieśmiała? – brunet chwycił doń Naruto.

- Eeee, musze iść – wyrwał się Uzumaki i uciekł w tłum.

- Ej, poczekaj. Gdzie biegniesz, kotku? – czarnowłosy ruszył za „miłością”, ale ta gdzieś zniknęła.

Nie zamierzał jednak odpuścić. Po jakimś czasie znalazł swój obiekt zainteresowania. Stał w ogrodzie, oparty o barierkę. Uchicha podkradł się i przycisnął go swoim ciałem.

- Co robisz, to boli – „obiekt” zdenerwował się.

- Miłość zawsze boli. Nie jest delikatna. Nie, raczej brutalna i ostra – wyszeptał. – Kłuje jak oset.

- Bredzisz, jak jakiś Romeo – Naruto westchnął, bo mimo że obejmował go inny chłopak, nie było to nieprzyjemne.

- Hmm, jak ci nie odpowiadają moje sentencje, to może to się spodoba – Sasuke pochylił się i pocałował malinowe usta.

- Odbiło ci?– Uzumaki zerwał maskę. - Ja jestem facetem!

Sasuke zatkało. I to nie dlatego, że nieznajoma była płci męskiej. Powodem był raczej fakt, że trzymał w ramionach, całował i w ogóle był zafascynowany swoim wrogiem numer jeden. A co gorsza, wcale nie miał ochoty przestać. Po raz pierwszy przeżył spotkanie bliskiego stopnia z twarzą blondyna i uznał, że to mu się podoba. Do tego jeszcze on ma fajny tyłek – przypomniał sobie. Koniec końców Uchiha uznał, że trzeba być konsekwentnym i skoro już się zakochał, to taki drobny szczegół, iż „wybranka” okazała się jego rywalem, jest mało istotny.

- Zakazany owoc smakuje lepiej – uśmiechnął się i odsłonił twarz, obserwując rozszerzające się w przerażeniu niebieskie źrenice.

- Tyyyy – Naruto wyciągnął oskarżająco palec.

- Ja.

- Ty jesteś tą mendą, co robi mi na złość.

- No teoretycznie tak, chociaż nie wiem dlaczego.

- I jesteś draniem – blondyn uznał, że to argument przeważający.

- A ty młotkiem, co mi jednak nie przeszkadza w całowaniu ciebie – znów przyciągnął Uzumakiego.

- Nie, nie możesz… - zaprotestował Naruto, ale jakoś słabo mu wyszło.

Uchiha z zadowoleniem obserwował, jak niebieskooki rywal poddaje się całkowicie jego woli i odwzajemnia pocałunek. Zaczynał już sobie nawet poczynać śmielej, ale gdy tylko położył ręce na tyłku blondyna, tamten kopnął go w krocze.

- No co ty…- wyjęczał, zgięty wpół.

- Obmacujesz mnie w miejscu publicznym! Jestem porządnym obywatelem! – Uzumaki strzelił legalnego focha, czyli naburmuszył się i obrażony poszedł do domu.

Sasuke po pewnym czasie doszedł do siebie i uznał, że kto jak kto, ale on tego tak nie zostawi. Powlókł się w dobrze znane mu z widzenia miejsce, czyli przed dom Uzumakiego.

- Julio… eee, to znaczy… Naaaaruto! – stanął pod balkonem i wydarł się najładniej jak umiał.

- Czego? – z wnętrza mieszkania dobiegł zaspany głos.

- To ja, Sasuke.

- Jaki Sasuke? Nie znam żadnego Sasuke.

- Wyjdź na ten cholerny balkon, młotku.

- Sam możesz wejść, draniu.

- Odbiło ci? Mam się gramolić na drugie piętro?

- Wiesz co, ty to jednak jesteś irytujący – blondyn przecierając oczy, wyszedł na taras.

- Ej, to mój tekst – zdenerwował się Uchiha. – Wymyśl własny.

- Już tam od razu twój…

- Jest mój. I ty też będziesz – stwierdził władczym tonem. - Mówię to ja, Uchiha Sasuke.

- Sasuke, dlaczego ty jesteś SasUKE – Naruto nie miał pojęcia, jak można było dać komuś takie imię.

- A czemu ty jesteś młotkiem?

- Nie obrażaj mnie, teges, no… A w ogóle, to po co się tak drzesz. Jak mnie niania Iruka przyłapie, to dostanę szlaban – Naruto odwrócił się gwałtownie w stronę pokoju. – O wilku mowa. Schowaj się gdzieś – pokazał na migi.

- Naruto, co ty robisz o trzeciej w nocy na balkonie? – postać w fioletowym szlafroku wyszła na taras.

- Nic, nianiu. Patrzę na księżyc.

Głupku nie widać księżyca, niebo jest zachmurzone – ukryty za drzewem Sasuke przewrócił oczami.

- Księżyc, powiadasz? – Iruka podrapał się po głowie i uśmiechnął nieznacznie. – Tylko żebyś się nie przeziębił. Nie siedź tu długo – pokręcił głową i mamrocząc coś pod nosem, wrócił do siebie.

Uchiha wychylił się zza pnia.

- Poszedł sobie?

Uzumaki kiwnął potakująco.

- Tak, ale może wrócić. Idź już.

- Naruto, przyjdę tu jeszcze…

- Dobrze, ale jurto.

- Jutro, pojutrze, za trzy dni, za tydzień, za miesiąc, za rok…

- Draniu!

- Idę, już idę…

Tsunade obudziła się jeszcze lekko pijana. Przypomniała sobie wczorajszy wieczór. W końcu znalazła faceta, który całkowicie jej odpowiadał. No dobra, może nie całkowicie, ale pod jednym względem na pewno. Zachichotała, czkając. Ten zbok Jirayia udowodnił, że jego książkowe sceny, zwłaszcza te dozwolone od lat osiemnastu, nie są tylko fikcją…

Sasuke, jak obiecał, przyszedł do Naruto następnego dnia i jeszcze następnego, i tak przychodził codziennie. Miłość, jak to zwykle bywa, rozkwitała. Blondyn, ku uciesze czarnookiego, przestał być już taki nieśmiały, dał się nawet łapać za tyłek i nie tylko… Żyć nie umierać! I wszystko byłoby ładnie, pięknie, gdyby jak zwykle Uchiha czegoś nie wywinął.

Tego feralnego dnia, czarnowłosy szedł główną ulicą „metropolii” i był coraz bardziej wkurzony. Wcześniej nawet na rękę mu było to obsesyjne zainteresowanie dziewczyn jego osobą, bo mógł je wykorzystywać, aby złościć Naruto. Teraz jednak, kiedy już nie było takiej potrzeby, zaczynało to być uciążliwe. Szedł więc i zastanawiał się, na kogo by tu zrzucić odpowiedzialność za taki stan rzeczy. Ostatecznie uznał, że to wina Jirayii i tej jego głupiej książki. Tak, to zdecydowanie przez niego. Musi coś z tym zrobić.

Okazja nadarzyła się sama. Właśnie z budynku naprzeciwko wytoczył się chwiejnym krokiem zboczony pisarz. Uchiha podszedł i kategorycznym tonem zażądał wycofania ze sprzedaży „Bruneta nocną porą”.

- Odbiło ci? – mężczyzna spojrzał na niego jak na osobę niespełna rozumu. – To żyła złota.

- W takim razie napisz nową, ale niech bohater będzie blondynem - podał pomysł. Tylko cholera, wtedy Naruto byłby w centrum uwagi… – Albo nie, nie… Blondyn odpada – rozmyślił się. Nie może przecież sam sobie rzucać kłód pod nogi. Co, jak Uzumakiemu palma odbije z powodu tej popularności i zostawi go dla kogoś innego. Trzeba działać profilaktycznie. – O wiem. Niech bohater będzie rudy!

Jirayia „słuchał” tego wywodu oparty o murek, lekko przysypiając.

- Słyszałeś? Ma być rudy.

- Kto ma być rudy? – spytał niezbyt przytomnie.

- Bohater twojej nowej książki.

- Jakiej książki. Nie piszę żadnej.

- Nie masz wyboru – stwierdził Uchiha tonem nie znoszącym sprzeciwu.

- Synku, co ty bredzisz? Mam ciekawsze rzeczy do roboty – rozmarzył się na wspomnienie ostatniego wieczoru.

- Nalegam!

- Zejdź mi z drogi szczeniaku, nie widzisz, że człowiek na kacu cierpi?

- Nie zejdę, dopóki nie obiecasz… Aaaa – pięść mężczyzny wylądował na jego żołądku. – To ty taki? – Sasuke wycelował kolanem miedzy nogi pisarza.

- O kurwa… – teraz tamten zwijał się z bólu.

W oknie domu pojawiła się głowa Tsunade. Rozległ się ryk wściekłości. Uchiha uznał, że póki co chyba jednak lepiej znikać.

Leżał na łóżku, myśląc, jakby tu podejść tego starego zboka, gdy usłyszał pukanie do drzwi. Bardzo głośnie i natarczywe. Zszedł na dół i otworzył, wpuszczając zdyszanego Shikamaru.

- U…aj – chłopak próbował złapać oddech.

- Co?

- Uciekaj! Tsunade cię zabije. Poważnie uszkodziłeś jej kochasia.

- Hn… Co to znaczy: zabije?

- No… Zamorduje, pozbawi życia, wyśle do piachu…

- Ok, ok – Sasuke przerwał tą wyliczankę. – Chodzi mi o to, czy jest aż tak źle?

- Eeee, no dobra może przesadziłem. Ale na pewno coś ci zrobi z dolnymi partiami ciała. Znikaj, bo naprawdę marnie skończysz.

Brunet westchnął zrezygnowany. Shikamaru nie żartowałby w taki sposób. To był typ, który zawsze o wszystkim wiedział i dobrze doradzał. Popierał związek Uchihy z Uzumakim, ciesząc się, że „te dwa skłócone głąby” doszły w końcu do porozumienia.

- Ale gdzie mam uciekać? Nie zostawię Naruto – stwierdził Sasuke, krzyżując ręce i nadymając policzki.

- Nie masz wyjścia. Ale spokojnie, coś wymyślę, tylko potrzebuję czasu. – Shikamaru ułożył dłonie w piramidkę. – Masz jedną noc, rano ma cię nie być w mieście, rozumiesz?

- Ok – kiwnął głową Sasuke.

Cholera, dlaczego zawsze, gdy na coś czekam, godziny wloką się jak żółw, a kiedy chciałbym zatrzymać czas, ten wydaje się zapierniczać w trybie ekspresowym? – pomyślał czarnowłosy, wpatrując się w śpiącego blondyna.

- Naruto – powiódł nosem po jego szyi. – Rano już. Muszę iść.

- Co ty, draniu. Jeszcze noc jest – mruknął niebieskooki, przewracając się na drugi bok.

- Na pewno już rano. Kogut sąsiadów mnie obudził

- Sąsiedzi nie mają koguta. Śniło ci się.

- Naruto, ale już się robi jasno – Uchiha nalegał.

- Jasno? Co ty bredzisz, jest tak ciemno, że nic nie widzę.

- Idioto, bo masz opaskę oczach. Sam ci ją wczoraj zawiązałem – Sasuke zarumienił się na wspomnienie wieczoru. – No ale ok, zostanę. Najwyżej złapią mnie i wykastrują.

Blondyn zerwał się jak oparzony, odsłaniając oczy.

- Co to, to nie! Nie pozwolę! – zaczął zakładać brunetowi koszulkę.

- Jak ci się nagle zaczęło śpieszyć. No, no - Uchiha droczył się z Uzumakim, przewracając go powrotem na łóżko i całując.

- Sasuke, nie – chłopak próbował zepchnąć czarnookiego, jednak zaprzestał starań kiedy poczuł jego usta na swojej szyi. – Draniu – westchnął.

„Drań” odkleił się w najmniej odpowiednim momencie, to znaczy wtedy, gdy ciało jasnowłosego całkowicie poddało się jego pieszczotom i zaczęło na nie reagować. Niebieskie oczy popatrzyły oburzone.

- Chcesz mnie „tak” zostawić? – spojrzał wymownie w dół.

- Mhm – czarnowłosy przytaknął.

- Jaja sobie robisz?

- Mm – pokręcił przecząco głową, już całkowicie ubrany.

- Sasuuukeee – jęknął Naruto.

Brunet podszedł i cmoknął go w czoło. Wcale nie miał ochoty się stąd ruszać.

- Naprawdę muszę już iść.

- Obiecaj, że wrócisz? – blondyn wygiął usta w podkówkę.

- No raczej.

- Raczej? Draniu!

- No wrócę, wrócę. Gdzie bym znalazł drugiego takiego młotka. – Uchiha chwycił rynnę i zaczął powoli zsuwać się w dół. Gdzieś na wysokości pierwszego piętra blacha nie wytrzymała i spadł w krzaki. – Ja pierdolę, mój tyłek!

- Dobrze ci tak – niebieskooki zachichotał.

- Coś mówiłeś? – krzyknął z dołu poszkodowany.

- Mówiłem, że cię kocham – odpowiedział już głośno.

- Ja ciebie też – Sasuke wstał i klnąc pod nosem, ewakuował się z miasta.

Tsunade omal nie dostała apopleksji, gdy dowiedziała się, że Uchiha zwiał. Musiała się jakoś odegrać. Skoro on sprawił, że jej kochanek jest teraz do niczego, to ona też mu coś zabierze. Przypomniała sobie ostatnio podsłuchaną rozmowę, z której wynikało, że Sasuke jest z Uzumakim. Uśmiechnęła się złośliwie.

- Naruto, obudź się – niania Iruka potrzasnął blondwłosym.

- Jeszcze chwilaaaa – ziewnął, przewracając się na drugi bok.

- Jest tu czcigodna, chce się z tobą widzieć.

Naruto usiadł gwałtownie. Złapali Sasuke? – przyszło mu na myśl. Ubrał się w tempie ekspresowym i zszedł na dół.

Tsunade spojrzała na blondyna z błyskiem w oku.

- No więc, Uzumaki, zapewne nie wiesz, dlaczego tu jestem.

Pokręcił przecząco głową.

- Twoi rodzice nie żyją, więc, poza Iruką, ja jestem za ciebie odpowiedzialna. Doszłam do wniosku, że już czas, abyś się ożenił.

- O… Ożenił? – spytał niezbyt inteligentnie niebieskooki.

- Tak, Naruto. O-że-nił.

- Eee… No dobra… Ale musze zapytać Sas…

- Wybrałam ci już żonę – Tsunade nie pozwoliła mu dokończyć. – Będzie nią Sakura Haruno.

- Co? – Naruto aż podskoczył. Nie może się ożenić z Sakurą, skoro kocha Uchihę! Zresztą małżeństwo z Haruno było najgorszą z możliwych opcji. To furiatka!

- Ona jest dobrą dziewczyną – kobieta z satysfakcja patrzyła na Naruto.

- Kategorycznie odmawiam – skrzyżował ręce i odwrócił głowę.

- Obawiam się, że nie masz nic do gadania. Już zdecydowałam.

Uzumaki snuł się po całym domu, raz po raz wyrzucając Iruce, że nic nie zrobił. Nie obchodziły go tłumaczenia, że niania nie ma żadnych praw, by decydować o przyszłości blondyna. Naruto był już na skraju załamania, gdy uświadomił sobie, że istnieje ktoś, kto może pomóc. Dlaczego wcześniej nie pomyślał o „wujku dobra rada”?!

Shikamaru, wysłuchawszy całej historii, złożył ręce w piramidkę.

- Uchiha wpakował was w niezłe bagno – stwierdził smętnie.

- Taaa – blondyn spuścił głowę. – Znajdź jakieś genialne rozwiązanie.

- Czekaj, myślę.

- Nie możesz myśleć szybciej? – niebieskooki się niecierpliwił.

- Naruto!

- Dobra, dobra – blondyn zamilkł, patrząc intensywnie na Narę, jakby to miało mu w czymś pomóc.

- Hmm – odezwał się po chwili geniusz. – Kiedy Sasuke zamierza się tu pojawić?

- Za tydzień.

- No to zróbmy tak… - Shikamaru przedstawił swój plan. Naruto upozoruje samobójstwo. Wypije specyfik, który wprowadzi go w stan imitujący śmierć. Wtedy pojawi się Uchiha, obudzi go i uciekną razem. Jak w telenoweli czy innej bajce.

Naruto napisał do Sasuke list z wyjaśnieniem planu i poszedł na pocztę. Wysłał priorytetem, ale na polecony zabrakło funduszy. Skąd miał wiedzieć, biedny, że poczta Konohańska to taka niepewna instytucja, a listonosze strajkują…

Kiedy tydzień później, nieświadomy niczego Uchiha dotarł do Konohy, była już noc. Przez całą drogę zastanawiał się, jak unieszkodliwić Tsunade i wpadł na pomysł. Musiał tylko odwiedzić pewnego człowieka. Kakashi, bo o nim mowa, miał ksywę Aptekarz i handlował na boku różnymi specyfikami.

- Aptekarzu – Uchiha dobijał się do drzwi.

- Jasna cholera, wiesz, która godzina? – siwowłosy mężczyzna otworzył i spojrzał ganiąco na stojącego przed nim chłopaka. – Przyjdź jutro.

Sasuke sugestywnie poklepał się po kieszeni pełnej monet.

- Dobra, właź – Kakashi szybko zmienił zdanie. – Czego potrzebujesz?

Uchiha uśmiechając się lekko, wyjawił cel swojej wizyty.

- Mam takie leki… Ale ta jędza Tsunade, pod karą chłosty, zabrania ich sprzedaży. Chociaż w sumie… Mogę ci coś opchnąć za rozsądna sumkę.

Sasuke przewrócił oczami.

- No co, biedny jestem – tłumaczył się Aptekarz.

- Jak cię władza dorwie, też się będziesz biedą zasłaniał? Na pewno uwierzą – Uchiha zapłacił ile trzeba i wyszedł.

Zastanawiał się, dlaczego Tsunade zabrania sprzedaży viagry. Może boi się, że zabraknie dla jej kochasi? - zakpił. Tak czy inaczej, taka dawka zapewni jej zabawę z jakimś gachem przez dłuższy czas, a on wtedy zajmie się Naruto – Sasuke był dumny ze swojego pomysłu.

Naruto im więcej myślał o strategii Shikamaru, tym bardziej dochodził do wniosku, że w planie jest luka. No bo skoro teraz wypije specyfik, jak ustalili, to jedyną osobą, która może go tu znaleźć, w stanie tej niby-śmierci, jest Iruka. A on już śpi! Ale z drugiej strony, Nara pewnie wiedział, co mówi, jest mądry – Uzumaki próbował przekonać samego siebie. A jak nie? Na pewno tak! A co mi tam, jakoś to będzie – pomyślał, przechylając fiolkę.

Uchiha miał najpierw załatwić sprawę z Tsunade, ale uznał, że zobaczy, co u młotka. Tylko zerknie. Na chwilkę. Stanął pod jego domem, z zadowoleniem stwierdzając, że Uzumaki postarał się i naprawił rynnę. Wspiął się po niej i zajrzał do pokoju. Blondyn najwyraźniej spał.

- Naruto, obudź się. To ja – szepnął mu do ucha. Żadnej reakcji. – Wstawaj – powiedział już o wiele głośniej, ale niebieskooki nadal leżał bez ruchu. – Cholera, młotku – Sasuke zaczął nim potrząsać, ale ten tylko osuwał się bezwładnie. Uchiha spanikował. Dlaczego Uzumaki się nie budzi? – myślał gorączkowo. Z przerażeniem stwierdził, że nie wyczuwa pulsu. Wzrok padł na jakąś fiolkę obok łóżka. Była pusta…

- Naruto, coś ty zrobił? – zdał sobie sprawę, że blondyn nie żyje. Zemdlał.

Uzumaki otworzył oczy i ze zdziwieniem stwierdził, że na podłodze obok łóżka leży Sasuke i ściska coś w ręce. Wstał i wyjął mu z dłoni woreczek, w połowie zapełniony jakimiś dziwnymi tabletkami. Trucizna? – pomyślał i spojrzał na nieprzytomnego kochanka. Czyżby nie dotarł do niego list? Myślał, że ja nie żyję i zrobił to samo… - blondyn poczuł się jak tragiczny bohater telenoweli, nawet mu nie przyszło do głowy, żeby sprawdzić, czy brunet oddycha.

- Dobrze, że zostawiłeś trochę dla mnie, Sasuke – bez zastanowienia łyknął proszki.

Położył się obok Uchihy, czekając na śmierć. Po jakimś czasie doszedł jednak do wniosku, że nie czuje się ani odrobinę mniej żywy niż był, za to w jego spodniach zaczynają się dziać dziwne rzeczy.

- Aaaaa – wrzasnął zaskoczony.

Krzyk obudził Sasuke, który uniósł leniwie powieki i uznał, że chyba coś mu się wcześniej śniło, bo Naruto, jak widać, ma się dobrze.

- Sasuke, draniu! Ty żyjesz! – blondyn rzucił się na niego, sam nie wiedząc czy to z radości, czy z ogarniającego umysł pożądania. - Co to za dziwna trucizna była? – jęknął.

- Jaka trucizna? – brunet patrzył, jak niebieskooki ściąga z niego ciuchy i rozrzuca je po pokoju.

- No ta, którą miałeś w ręku – Naruto już nie panował nad sobą.

Uchiha zobaczył opróżniony woreczek.

- Młotku, to nie trucizna, tylko viagra – uśmiechnął się. Co prawda miała być dla kogoś innego, ale czy w takim wypadku mógł narzekać?

Ta noc była długa dla obojga partnerów. Brunet, któremu „taki” Naruto bardzo odpowiadał, korzystał z chwili, obiecując sobie w duchu, że postara się jakoś udobruchać jędzę. Nie miał ochoty już nigdzie się stąd ruszać.

Jak się okazało, nie musiał tego robić. Tsunade, której Shikamaru wcisnął bajeczkę o ledwo uratowanym Uzumakim, miała wyrzuty sumienia, że z jej powodu omal nie doszło do tragedii. Pozwoliła Sasuke wrócić i dała parze swoje błogosławieństwo. Naruto podejrzewał, że miało to też jakiś związek z wyzdrowieniem Jirayii, który znowu był w formie, więc małpa nie miała już powodu, by mścić się na brunecie.

Niania Iruka, zadowolony z takiego zakończenia, uznał, że blondyn nie potrzebuje już jego opieki i pora, aby on sam kogoś znalazł.

Kakashi, zwany Aptekarzem, został stałym dostawcą Sasuke i Naruto.

A oni sami? No cóż… Pozwali pocztę Konohańską o zaniedbanie obowiązków, a kasą z odszkodowania podzielili się z Shikamaru. Zamieszkali razem i jakoś wyjątkowo często dokupywali nowe talerze. Naruto zwał Sasuke „draniem”, a Sasuke Naruto „młotkiem”. Kłócili się jak zawsze, godzili jak nigdy i byli z tego powodu niezwykle szczęśliwi