12 kwietnia 2011

Rywale - rozdział 34


Kiba Inuzuka obudził się z okropnym bólem głowy, który spotęgowało jeszcze głośnie chrapanie z sąsiedniego łóżka. Z miną człowieka cierpiącego podniósł się na łokciu i chwytając swoją poduszkę, rzucił nią w Shikamaru. Niestety, nie trafił, a ten, jakby w nieświadomym odwecie, chrapnął jeszcze głośniej.
Kiba westchnął i opuścił nogi na podłogę. Jeszcze chwilę temu miał zamiar wstać i iść się wysikać, ale rozmyślił się i tylko podparł głowę na rękach. Mokry i zimny nos Akamaru, który miał posłanie obok łóżka, trącił go w stopę.
– Brutus – mruknął Kiba, patrząc na szczeniaka z dezaprobatą. – Zmienię ci imię na Brutus, zdrajco – powtórzył, na co pies tylko szczeknął radośnie.
No cóż, Kiba miał pełne prawo obrazić się na swojego pupilka, który wczorajszego wieczoru po prostu go olał. I dosłownie, i w przenośni. I to było naprawdę okropne. Nie dość, że Akamaru nie reagował w żaden sposób na jego polecenia, to jeszcze – i to było dużo gorsze - poczuł jakąś wielką i szczerą, choć nieodwzajemnioną, chęć nawiązania więzi z cholernym Uchihą. Uchihą! Cały czas kręcił się koło jego nóg, co rusz gryząc w geście przyjaźni jego sznurówki, a kiedy w końcu urażony Kiba wziął go na ręce i zmusił do usadowienia się na jego kolanach, szczeniak zlał mu się spodnie. Jakby wcześniej nie mógł obsikać buta Sasuke!

Parodia sceny ze Shreka

Tym razem nie Rywale, ale one-shot, który zajął zaszczytne ostatnie miejsce w konkursie na parodię sceny ze Shreka na forum sasunaru.xn.pl :)  Wszystkich, którzy jeszcze tam nie trafili, zapraszam.
______________________________________

Dawno, dawno temu, za siedmioma górami i siedmioma lasami, wśród wątpliwych uroków Konohańskiego Bagna żył sobie…
- Ośle!
…żył sobie…
- Ehhh -  Naruto westchnął i zatrzasnąwszy książkę, wyszedł z wychodka.
- Blond ośle, rusz tyłek! – zawołał po raz drugi Zielony Lee – rycerz cnót wszelakich, zwany również Zakutym Łbem. Skąd taki przydomek? Otóż któregoś razu ów śmiałek założył na swoją wielką głowę zbyt ciasny hełm i po dziś dzień nie mógł go zdjąć. Naruto nigdy nie sądził, że upadnie tak nisko, by włóczyć się z nim po całym królestwie w poszukiwaniu Różowej Królewny.

Wspomniana Różowa Królewna przebywała w najwyższej wieży Ponurego Zamczyska i była pilnowana przez smoka. Smok zdradził kiedyś Konohańskie Bagno, wchodząc w tajne konszachty z kimś o pseudonimie Kot w Butach, a teraz tylko w ten sposób mógł się zrehabilitować, choć ostatnio chyba kiepsko mu szło. A mianowicie plotka głosiła, że królewna, czekając na swego wybawcę, Księcia z Innej Bajki, próbowała w międzyczasie uwieść smoka, przez co biedny przeżył załamanie nerwowe i w odwecie zamienił jej życie w piekło. Piekło w znaczeniu dosłownym, bo podpalił wszystko wokół. Atmosfera zrobiła się na tyle gorąca, że trzeba było wysłać kogoś na ratunek, zanim smok dostanie całkowitego pomieszania zmysłów i oprócz twierdzy, spali również królewnę.

Jedynym kandydatem na wybawcę okazał się Zielony Lee, a Naruto, towarzysząc mu, zastanawiał się po drodze nad jedną ważną rzeczą – kogo oni właściwie mają ratować. królewnę przed smokiem, czy smoka przed królewną? Był tak zaabsorbowany własnymi rozmyśleniami, że nawet nie słuchał opowieści Zakutego Łba o jego nowym zielonym kostiumie, który ponoć miał ultracienkie i superopinające lateksowe warstwy. Czy jakoś tak.

Szli w trudzie i znoju, omijając dziury w asfalcie, aż w końcu dotarli do celu. Ponure Zamczysko okazało się być naprawdę ponure. Naruto uznał, że nawet Konohańskie Bagno w porównaniu do tego miejsca to prawie jak spa. Przekroczyli nieco przypaloną bramę i ich oczom ukazały się dwa drogowskazy. Pierwszy skierowany w górę, drugi w prawo, informowały kolejno: do królewny, do smoka. Zielony Lee  ruszył w stronę schodów, zostawiając bestię towarzyszowi.
- Co mam mu niby zrobić? - spytał zdziwiony blond osioł.
- Nie wiem, zagadaj go na śmierć, uwiedź, rób co chcesz – odparł Zakuty Łeb i ruszył na ratunek Różowej Królewnie.

Naruto wyjął zza pasa swoją tajemną broń – młotek do wbijania gwoździ, ale chwilę później rozmyślił sie i schował go z powrotem. Wiedział co prawda, że smoki to nie puchate, przyjacielskie zwierzątka, ale trochę współczuł bestii uciążliwej współlokatorki i postanowił być miły. Wziął głęboki oddech i skręcił w prawo.
- Witaj, jestem Naruto i … - Ledwo zdążył wypowiedzieć swoje imię, gdy na powitanie z drugiego końca ogromnej komnaty pomknął w jego kierunku strumień ognia, osmalając jasną grzywę. Smok miał najwyraźniej złośliwą naturę i nienajlepszy humor. - Co z ciebie za dżentelmen, tak bez ostrzeżenia? – krzyknął blondyn i odskoczył, bo czarna gadzina tym razem machnęła ogonem, burząc przy okazji dwa filary.
- Ej, a może ty jesteś smoczycą? – zapytał Naruto, chowając się za stertę powstałego gruzu. – Nie, no ależ oczywiście, że jesteś smoczycą! Słyszałem, że  kobiety tak się zachowują, kiedy mają okres – dodał po chwili zastanowienia i ledwo zdołał uchronić się przed  kolejnym, tym razem znacznie potężniejszym strumieniem ognia. Smok ryknął. Jeszcze nigdy tak go nie obrażono. On pokaże tej jasnowłosej przybłędzie, kto tu jest mężczyzną! Rozpostarł skrzydła i uniósł się w powietrze, by chwilę później przycisnąć nieproszonego gościa do ściany.
- Co robisz, przestań! – wrzasnął Naruto, który miał uzasadnione obawy, że bestia zaraz odgryzie mu głowę. Jednak, o dziwo, nic takiego się nie stało. Smok tylko przybliżył łeb i popatrzył na niego kpiąco, a blond osioł, chcąc nie chcąc, musiał przyznać, że gadzina miała naprawdę fascynujące czarne ślepia. Po chwili smok dmuchnął w jego stronę gorącym powietrzem i przejechał pyskiem wzdłuż ciała, zahaczając o to i owo.
- Ej, spokojnie! – Naruto czuł, że zostały naruszone jego strefy intymne. – Może najpierw się poznamy, zaprzyjaźnimy… najlepiej korespondencyjnie – zaproponował, posyłając swój uśmiech numer jeden. Smok jednak pokręcił łbem i powtórzył czynność, a czarne ślepia błysnęły złośliwie. – Nie, no za kogo ty mnie masz, ja nie mogę tak.. tak od razu do intymnego pożycia! – Tym razem blond osioł zirytował się. Chciał być miły, starał się, a ta bezczelna bestia najpierw traktuje go ogniem, a potem próbuje wykorzystać seksualnie.
Smok ponownie pokręcił łbem i mając już chyba dość słuchania bredni nieproszonego gościa, przybrał swoją ludzką postać. Ostatnio robił to naprawdę rzadko, głównie dlatego, że współlokatorka z najwyższej wieży nie dawała mu wtedy spokoju i całą noc wyła jakieś ballady o miłości.
- Ty… ty nie jesteś jednak smoczycą? – Naruto ze zdziwieniem przyglądał się wysokiemu, ciemnowłosemu chłopakowi o identycznych jak bestia czarnych oczach.
- Jestem Sasuke – przedstawił się smok, ignorując całkowicie resztę wypowiedzi. – A ty, ośle jeden, zdecydowanie za dużo gadasz –  stwierdził oskarżycielskim tonem.
- Gdybyś nie wkładał pyska tam, gdzie nie trzeba… – Oburzony Naruto zerknął na swoje spodnie.
- Nie trzeba było wchodzić w paszczę lwa… eee, to znaczy smoka – poprawił się Sasuke. – Czytać nie umiesz czy co? - mruknął.
- A ty przypadkiem nie powinieneś pilnować Różowej Królewny? – Blondyn nagle zmienił temat.
- Kpisz sobie, ośle? Trzy lata czekałem, aż jakiś desperat się tu zjawi. Na własnym grzbiecie bym go podrzucił na górę, byle by tylko ją stąd zabrał. – Sasuke podszedł bliżej. - Myślisz, że po jaką cholerę ustawiłem drogowskazy przy wejściu? – zapytał.
- Ooo, czyżbyś nie kochał królewny? – zakpił Naruto, nie wiadomo dlaczego łudząc się, że smok nie stanowi już dla niego zagrożenia.
- Tak się składa, że jestem gejem. I wiesz co? W sumie, to nawet cieszę się, że wpadłeś. – Sasuke przysunął się jeszcze bliżej i uśmiechnął złośliwie, a Naruto zdębiał. O ironio, a przed sekundą twierdził, że smok jest niegroźny.  – Jeżeli ten Zakuty Łeb zabrał już Różową Królewnę, to najwyższa wieża powinna być pusta. Zawsze chciałem przetestować łóżko wodne, które ta zmora kupiła w  Ikei… Oczywiście bez jej udziału – dodał czarnowłosy i na powrót przyjmując postać smoka, złapał blond osła za tylną część paska od spodni.
- Puść mnie, ja protestuję, mam lęk wysokości! – krzyknął Naruto, kiedy smok machnął skrzydłami i zaczął wzbijać się w powietrze. – Nieeee! Zostaw moje dziewictwo!

Zielony Lee, słysząc wrzask, odwrócił głowę i spojrzał w stronę wieży zamkowej. Temu to dobrze – pomyślał i wziął nogi za pas, uciekając przed Różową Królewną, która, zła jak diabli za brak rumaka, soneciku czy choćby fraszki, goniła swego wybawcę z patelnią w ręku, złorzecząc, pomstując i wymyślając srogie konsekwencje.

*   *   *

Dawno, dawno temu, za siedmioma górami i siedmioma lasami, wśród wątpliwych uroków Konohańskiego Bagna żył sobie… – przeczytał siedzący w wychodku Książę z Innej Bajki, ale znudzony wstępem, przerzucił kartki na ostatnią stronę. Po chwili wybiegł z toalety, śmiejąc się do rozpuku, epilog bowiem głosił: A morał tej bajki jest krótki i niektórym znany. Nie prowokuj smoka, bo będziesz wyru…
Ekhm… no, ten teges.